niedziela, 23 grudnia 2018

To długa notka bo dużo mi się w głowie dzieje

Pisałam te notkę w głowie od dłuższego czasu, ale czasu mi brakowało na napisanie jej. W teorii teraz też go nie mam, ale mam chęć i swoje własne przyzwolenie, a to najważniejsze.


Minął kolejny miesiąc, znów zmieniła się cała scenografia i aktorzy. Niektórzy starzy, wrócili na deski, zadowoleni w obawie i obawiający się zadowolenia i jego odbicia w krzywym zwierciadle. Niektórzy są zupełnie nowi, zagubieni i nie wiedzą kompletnie co tu robią. Za jakiś czas ich wypierdolę.
Głowa mi eksploduje w częstotliwości raz na 0.3 sekundy, ale piękny rozbryzg na ścianie maluje mi wizję przyszłości. Stałam się inspiracją, czuję to. Również dla samej siebie, co pięknie za mordę trzyma cały ten rynsztok. Czy już mówiłam Ci o kawiorze z buraka, który będę robić? Uśmiecham się a on, on pyta się mnie:


 "czy to nie jest patologiczny stan, a
zastanawiasz się nad tym? 
Bo to wygląda jakby było za dużo teraz,
mówisz na takim, 
wiesz, bardzo szybkim, 
czy nie jest, nie jest, 
czy czasem się nie wyjebiesz, 
znaczy ja, wiesz, 
życzę Ci wszystkiego jak najlepiej,
 jakby wiesz, oczywiście 
*słychać mój śmiech* 
ale uważaj, żebyś się nie wyjebała w pewnym momencie"


Posumowaliśmy to słowami "biedna kicia" i powiedziałam, że "wiem jak to wygląda, co nie, ale jakby naprawdę jaram się rzeczami bo robię fajne rzeczy". A tak naprawdę nie było się czego obawiać w tamtym momencie, czy tez w sumie nawet długofalowo. To ma tak działać. I działa, więc dobrze. 

No i skoro już jesteśmy tym obszarze. Miło Cię znów powitać w moim teatrze. Tu sceny są wypadkową ( cicho bądź ) światów, więc wnoś swoją energię! Aktualny stan rzeczy po mojej stronie jest taki, że dam czas na rozwój. Chcę zobaczyć jak to wszystko układa się we mnie, w Tobie, między nami, bez nas, bez planu nas, bez realizacji, w zmyślonych historiach i niewyrażonych myślach, w sytuacjach, gdy nagle pojawiam się, a później uciekasz, w sytuacjach w których nasi bliscy mówią "przestań", gdy kącik ust podnosi się mimowolnie, a później pięść uderza w stół i znów coś zagraża naszemu życiu, w sytuacji, gdy muszę wziąć łyk wody by zamaskować grymas na twarzy, gdy tańczę, gdy tańczysz, gdy zapominam o odpowiedzialności, gdy przypominam Ci o niej, gdy wydarzy się ten dziwny ciąg, który niewątpliwie nas czeka.
 To taka strasznie długa klisza, która wychodzi w moich oczu, gdy tylko próbuję złapać te małe iskierki w oczach naszych wzajemnych, albo właśnie wtedy, gdy mówię:
 "tak musi być, bo jesteśmy duzi i bierzemy odpowiedzialność za swoją rzeczywistość, za swoją przyszłość. I choćby to wszystko w nas wirowało tak, że prawie poderwalibyśmy się od ziemi, musimy to zatrzymać, musimy to powstrzymać. I pozostaje nam już wtedy tylko wewnętrzny taniec w naszych głowach, osobno." - i nagle dzwoni domofon i zapominam o herbacie na jakieś 7 tygodni.

I ta strasznie długa klisza to ciąg wydarzeń, które ciągle przed nami. Jesteś i będziesz niesamowicie ważny na tej scenie, wiesz o tym przecież. Boję się jednak, że w niedługim czasie będę musiała Cię przeprosić, podziękować i niestety na stałe nasze drogi rozłączyć. Chyba za bardzo będzie mnie to bolało. 



Zmiana tematu. Zmiana obiektu.

Chyba należą Ci się przeprosiny za to jak na Ciebie nakrzyczałam w poprzednim wpisie. Są takie dni, tamten taki był, kiedy faktycznie nie myślę o niczym innym i.. po prostu nie czuję, że ta historia się wydarzyła kiedykolwiek. Już odcięło mi to jak większość mojej historii. To taki stan gdy czujesz każdy skrawek swojego ciała  - w moim przypadku obły, blady glut rozlany na pościeli hello kitty pod jakimś  nieszczęsno-artystycznym baldachimem - wiesz gdzie jesteś, w jakiej części mieszkania, na jakiej ulicy i w jakim mieście.. I gdy myślisz o czymś, co nie jest w tym pomieszczeniu, masz wrażenie, że nie istnieje. Tak jakby rzeczywistość budowała się tylko tam gdzie jesteś (tu wchodzi teoria symulacji rzeczywistości jako gry komputerowej). Cały Twój świat zbudowany z przeróżnych osób, z przeróżnych miejsc i historii.. po prostu nie istnieje dopóki Cię tam nie ma, dopóki nie jesteś w centrum tego wszechświata. No i tak właśnie Cię przeżywam. Tyle, że to złudzenie, mechanizm obronny, a emocje są prawdziwe, bo robotem nie jestem. I ten smutek, żal, gniew, zawód i zaskoczenie nie łączy się namacalnie z rzeczywistością- czy też z tą jej częścią, do której nie mam dostępu. Mózg wariuje, wtedy krzyczę, przepraszam. Haha, ale teraz pomyślisz sobie, że moje wrażenia ograniczają się do siedzenia w łóżku i dysocjowania. Nic bardziej mylnego! 
Wiesz jak zabawnie wygląda grudniowy wykres? Narysuję Ci go tu: 


                                          /  \                        /  \
___________        _____/      \__________/      \__________
                      \      /
                        \  /


strasznie zabawnie to wygląda, szczególnie gdy cofnąć się nawet miesiąc czy dwa.
W sumie to nieistotne, przecież, cytując sama siebie, "przecież do ścian gadam, nie do człowieka, nie do materii czystej". Ale aktualnie gniewam się na Ciebie. Bo, chociaż wiem, że przecież nie masz takiego obowiązku, a wręcz przeciwnie, uważam, że z czystej kurtuazji powinieneś zapytać. Tak po ludzku. Pewnie nawet tego nie czytasz.



Zakrywam kończyny, chcę umysł odsłonić, odbija się od ścian w sam środek jego kłamstw trafia. Rzygam na samą myśl o tym. Grudzień to najgorszy miesiąc w roku. Styczeń też jest obrzydliwy. Jutro zaczynam bieg. Chcę teleportować się już do drugiego tygodnia stycznia. Jeszcze tu wrócę na dniach. A przynajmniej taki jest wstępny plan.




A mówiłam Ci, że wiem też jak zrobić kawior z wódki? 

wtorek, 27 listopada 2018

A ty jesteś Nicość. Bo chyba nigdy nie istniałeś.

Wiesz, że nic się nie zmienia?
To zabawne, że przez tyle lat mi nie uwierzyłeś.. A nie ma sekundy w mojej czasoprzestrzeni, której nie wypełniasz sobą. Czy wspomnieniem siebie. Ciebie.
I wszyscy dokoła mówią, że to kwestia czasu, te słowa mi cegłą w łeb wbijają, oczy mi neonowym błyskiem wypalają, ręce dookoła ciała zaplatają i przed drzwi wypychają. 150mg to przecież jedyne, czego mi potrzeba. Wiesz, że nie wierzę w miłość. Ale wiem, że w tym przypadku się nie mylę. Nic się nie zmieni. Nigdy.


M.Z.D.B.N.M.C. Chylińska w punkt. W punkcie. To nie jest zabawne nic a nic.


Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. x 3
Nowe sytuacje testują stare mechanizmy obronne. One weryfikują siłę i gotowość.


I mogę w dowolnym momencie głowę odłączyć, uśmiech z twarzy zdjąć i spojrzeć na Ciebie czysto mechanicznym wzrokiem. Nic tam nie ma, nic, i choćbyś sypał asami z rękawa, to nadal nie będzie to. Nie ma w mojej głowie po prostu miejsca na nic innego. A ta przepełniająca mnie pustka do głodu niewyobrażalnego prowadzi. I znów się w tym zatracam, i znów się byle czym zapycham. Byle Tobą nie oddychać. A ty jesteś Nicość. Bo chyba nigdy nie istniałeś.


Jestem gdzieś między podzieleniem się dźwiękami, rzuceniem laptopem o ścianę a przytulaniem Twojego zdjęcia. Jestem gdzieś między historią a nieudolną narracją z wyjątkowo słabym aktorem. Jestem między dwoma parapetami, między zapaleniem gardła a podpalonym sercem. Między wyrzyganiem fast foodów a zlizywaniem kurzu z podłogi. Jestem, choć nawet nie wiesz gdzie, choć nawet nie wiesz po co, choć zbyt wiele się nie zmieniło. I nie masz pojęcia, i nie myślisz o tym nawet, i krzyczę na Ciebie, tak głośno krzyczę do ścian, nigdy Cię nie było, uderzam Cię w twarz i wbijam paznokcie w szyję, nigdy Cię nie było, coś znów mi z oka wypełzło przez Ciebie i Twoim zapachem jest znów naznaczone, po chwili przepraszam i płaczę, ale nigdy Cię nie było, wiesz? jak mam nie gniewać się? dlaczego Cię nie było i dlaczego znów nie ma, nadal nie ma, przepraszam, to chore i błędne, to bez sensowne, bo przecież do ścian gadam, nie do człowieka, nie do materii czystej. Przeżywam bez Ciebie największy horror z Tobą w roli głównej. Ale nie odbieraj tego personalnie. *W tym miejscu był docinek, znasz mnie* To tylko moja wewnętrzna rozprawa. I już nie Twój problem. Pewnie nawet tego nie czytasz.



I mogłabym tu napisać coś o takim Panu w masce, ale będę się wściekać na siebie za tydzień czy dwa, bo za tyle właśnie zniknie z mojego świata. I będzie tak w kółko, i w kółko, i w kółko.





Leżałam w łóżku i były ze mną dwie muchy. Obłaziły mnie  z każdej strony, jedna najbardziej lubiła siadać na głowie. Denerwowały mnie i postanowiłam je zabić. Zabiłam jedną. Znów siadały na mnie
dwie muchy.

To zrozumiałe- nie pomyślałam.

Zabiłam muchę. Oblazły mnie dwie muchy. Zabiłam muchę. Oblazły mnie dwie muchy. Jedna mucha siadała na ikonce okna na laptopie. Otworzyłam okno, mucha wyleciała.

To zrozumiałe- nie pomyślałam.

Położyłam się znów i na mojej głowie usiadły dwie muchy. Za którymś zabiciem spotkałam trzy muchy. Zabiłam wpierw jedną muchę a następnie kolejną. W pokoju znów były dwie muchy.

To zabawne- nie pomyślałam ani przez moment.

I wiesz, że zabiłam je wszystkie? Przepędziłam zły omen gdzieś między 2:00 a 3:40 w nocy. Tylko gdy rano się obudziłam w pokoju znów były muchy. W liczbie dwóch.





Nie mam siły na zakończenie, muszę iść siku i zapalić papieros a jest 2:26
powiem tylko, że nie widzę za bardzo sensu

poniedziałek, 29 października 2018

i tylko czekać i nękać i płonąć

(Bardzo ładnie mi się warstwa muzyczna z treściową zgrywa, choć pod innymi liczbami obie widnieją to jednak czuję jak we mnie od lat się to łączy.)


^Ale to było wczoraj, dziś już zupełnie inną warstwę muzyczną mam i ona akurat zgrywa się z moim głosem. Przy niższych tonach lepiej, przy wyższych gorzej, a najlepiej przy mruczących. To oczywiste.


I tak się denerwuję w sumie, bo czas mnie goni, a sporo rzeczy nie zależy ode mnie i pozostało mi jedynie czekać, by w pewnym momencie wyskoczyć z łóżka i pędzić w deszczu do punktów X, X i X, o których jeszcze nie mam pojęcia. To takie dziwne uczucie jakby coś mnie goniło, ale jest na tyle daleko, że mam czas jeszcze trochę poleżeć, zrobić sobie herbatę i chwilę pośpiewać.



"Martynka mówisz mi to 4 raz" - i znów pojawia się ta dziwna metaliczna i świetlista pustka w mojej głowie. "Martynka, już o tym rozmawialiśmy" - kiedy, jeśli widzę Cię pierwszy raz na oczy? "Mówiłam Ci, że w sobotę. Powiedziałaś, że super"- kręci się okropnie to wszystko. ,,Jak to nie pamiętasz? Przecież wczoraj o tym mówiłem"- bo przecież przed oczami mam obrazy i nie tracę kontroli. ,,Nie, Martynko, nie byłam u Ciebie wczoraj"- jestem świadoma swoich czynów i gestów. Tylko ich po prostu nie pamiętam. ,,Już mi o tym opowiadałaś, jakieś 2 godziny temu" -i słów nie pamiętam. I twarzy, ale to od zawsze, gdy tylko w grę wchodzą emocje. I wiem, i przeczytałam, że to częste działania niepożądane. Tylko trochę mnie to już przeraża. Właśnie mam do wypełnienia wczorajszą kartkę z kalendarza. Ciekawe ile dziś zajmie mi przypominanie sobie co robiłam.



Nie wiem dokładnie jak to opisać, ale gdy o tym myślę to śmieje się w sufit. Mam po prostu wrażenie, że od ponad 22 lat ciągle powtarzam jedną lekcję. Akcja się toczy, jestem w niej i wiem wszystko co niezbędne, toczy się dalej, czuję, że mam kontrolę, toczy się dalej... no i nagle jest oślepiający blask i wybuch! I ja. Siedząca na środku niczego w rozerwanych ciuchach i mająca w głowie "someday I'll learn" zapętlone 23 tysiące razy i to do tego w przyśpieszeniu. I choć wydaje mi się, że z każdym kolejnym razem jestem coraz ostrożniejsza, to chyba jest to po prostu iluzja.


Śmieszna jest ta moja koncepcja światów i zaproszeń do nich. To zawsze ciekawa perspektywa obrócić kamerę. I widzę w nim wartość i wyjątkowość, to dobrze. Ale teraz idę na chwilę odpocząć bo już kompletnie nie chce mi się tego pisać.



Wróciłam, minęły ze dwie godziny.



I tak mi wizję utkaną do głowy- przez nozdrze i gardło, i gładko- przesuwasz
do oka zakraplasz westchnienie wyparte
i słuchasz uważnie tętnienia mych granic
Tak snem odurzona i szerokością źrenic
zasypiam choć mogłabym nigdy już nie śnić i...
tak spadać powolnie, choć z impetem się wznosić
i czuć że to wszystko i nic - nie dogonisz.
Zaczynam w tym miejscu gdzie będziesz za chwilę
tydzień lub miesiąc lub nawet nigdy
jak nigdy w tym miejscu nie ma nikogo

i tylko czekać
                        i nękać 
                                      i płonąć.





czwartek, 18 października 2018

Dajcie mi spokój. Albo spokój.

Przerażające uczucie, gdy uświadomisz sobie, że te oczy mrugające, robotyczne powieki pulsujące w rytm słów, to organizm żywy, a za nimi stos myśli spalonych i tych całkiem rozognionych, z mniejszym bądź większym natężeniem angażujących, i świat dookoła, który akceptuje pewien stan rzeczy takim jakim jest i nawet nie pamięta, że można to podważyć.
Słońce zamieniło się na kilka chwil w drgającą jarzeniówkę, kolory pobladły i wyostrzyły żyły i naczynia krwionośne pod skórą skryte. Mówisz coś do mnie chyba, ale ten tramwaj przejeżdżający kompletnie zatkał mi uszy i oderwał jedną z wielu warstw rzeczywistości. Już mnie tam nie ma, a Ciebie nie było chyba nigdy. Siedzę skulona w graniastosłupie, krople spadającej wody wypełniają przestrzeń zieloną, a całość tych szybkich sytuacji dookoła wydaje się nie mieć żadnego znaczenia i sensu.


I ciekawe co byś powiedział do tej ceramiki czarnej ziemią zasypanej- tak pomyślałam jakąś godzinę temu. Aktualnie widzę, że nie ma to większego sensu, a może po prostu nie chcę o tym myśleć.
Ale naprawdę zastanawiam się jak jesteś w stanie funkcjonować w tej przestrzeni i każda pojedyncza myśl na ten temat przebija mi serce na wylot.


Wybiegam chyba zbyt daleko na peron, po drodze potrącam jakichś obcych ludzi zapominając przede wszystkim jaka była droga do tego miejsca i jak się tutaj znalazłam. Przepraszam, jeśli nie będę w stanie myśli poskładać i wywołam w Tobie rozczarowanie, albo co gorsza, cała postać moja taką szpilką w Twoim życiu będzie. Po prostu nie do końca wiem co mam ze sobą zrobić, gdy w te pojedyncze dni między kilkudniowym ciągiem trzeźwość przybija mnie drewnianymi kołkami do podłogi obdrapanej i każe mi wpatrywać się w rozpadający się sufit. Tak, jak dziś.



Pięknie mam lęk ściągnięty, dziękuję. Nie pamiętam już trochę jak to jest czuć skręcający się żołądek i roztrzęsione dłonie. Wszystko płynie tu i teraz i nawet nie chce mi się myśleć, co będzie za godzinę. Trochę przez to wypadłam z rytmu, ale chyba potrzebowałam takiego czasu. Jakkolwiek jest to niezdrowe, to teraz czas na co innego. I na jeszcze jedną rzecz, ale to chyba dopiero od stycznia. I choć dziś pojawiło się wiele obaw, a przed chwilą jeszcze kilka wątpliwości i znaków zapytania, to może warto się tym trochę pobawić i nie uciekać przed spróbowaniem tych emocji, tylko dlatego, że obawiam się, że będą trujące.



Obawiam się tylko, że to wszystko będzie nadal żywe. Nawet gdy minie naprawdę wiele czasu.



Za dużo ostatnio twarzy w moim życiu, zbyt wiele wątków i braku stabilności, bardzo mnie to męczy. I chciałabym, abyście dali mi spokój. Albo spokój.

sobota, 29 września 2018

+4822

Mam jakąś strasznie silną potrzebę rozlania się tu, choć w głowie mam setki myśli to jednak czuję tam pustkę. Szczególnie gdy mam zacząć tu pisać.
Siedzę i kiwam się kompletnie nie w rytm do muzyki, gęsia skórka pokrywa moje uda co kilkanaście sekund, śpiewam, czasem się zaśmieję a czasem zapłaczę. Chcę dać sobie jeszcze tydzień na rozplanowanie tego. 12 tygodni. Ciężko mi to sobie wyobrazić, tym bardziej, że wróciłabym tu dopiero pod koniec stycznia. Heh, to zabawne, gdy tylko o tym pomyślę, to chce mi się płakać. A przecież to super okazja! Chyba.


I wiesz.. Siedzę w łóżku, w jakimś obcym pokoju, obcym świecie.. Jest 7:00. Nie jestem senna, jestem zmęczona, jak zwykle. Naciągam na siebie kołdrę z Hello Kitty. Rozmawiamy już którąś godzinę, wpatruję się w ścianę i słyszę, że to człowiek zupełnie nie dla mnie, że jesteśmy zbyt różni w zbyt ważnych kwestiach. Różowa łuna oświetla te wszystkie pierdoły na szafkach.. Nie mija pół minuty a on zaczyna mówić do mnie Żulczykiem, zaczyna mówić najgłębszym banałem, zaczyna podkreślać współczesne media i popkulturę, zaczyna mnie wgniatać w sprężynowy materac. Zaczyna mnie w sobie rozkochiwać.


Nie mam pojęcia jak to się stało, że już jest 19. Dla mnie ciągle jest poranek. Nawet nie zdążyłam dopić kawy. I mam pusty żołądek. I jak zwykle nie jestem głodna, tylko trochę mi się kręci w głowie.


Jaki to będzie szalony tydzień! Szalony tydzień urodzinowy. A nawet więcej niż tydzień, w sumie.. Tak bardzo nie wiem co się zadzieje, co wydarzy, co zagra a co nie, czy się dotrze jedna emocja z drugą i człowiek z człowiekiem. Muszę o siebie zadbać, ale narazie zaklimatyzować, decyzje podjąć, nic się nie dzieje, a dzieje się więcej niż zwykle, muszę o siebie zadbać, mniej pić, zastanowić się nad pewnymi elementami, poukładać je, muszę o siebie zadbać.



Robię sobie żałosne pozory życia, to zabawne XD i przykre jednocześnie. Eh, no ale co mi pozostało.

poniedziałek, 24 września 2018

krótko, bo i myśli mam krótkie

23 dzień miesiąca a państwo wysyła mi informację, że mam się schronić. To zabawne.


Przede wszystkim zupełnie inaczej śpi się w łóżku z baldachimem, wiesz? Nie śmiej się! No naprawdę jest inaczej..
A może to w tym pokoju jest po prostu inaczej. W tym życiu jest inaczej. Tak, to może o to chodzić..


Ciężko mi wyobrazić sobie, że faktycznie czerwone lampki świecą się  nie bez powodu w tym przypadku. Kilka osób dookoła szarpie mnie za ramiona i krzyczy, że wyjaśnienie jest jedno, a mi się tylko kręci w głowie i robi ciepło w brzuchu, też kiwam się w jeden rytm i głupio się cieszę pod nosem. Przepraszam, nigdy nie potrafiłam o siebie zadbać.


Chce mi się i śmiać i płakać, bo co to za film, że M.T., że O.K., że C.G.  Następny to kondygnacja. I nie dość, że nikt oprócz Ciebie nie zrozumie tego, co tu napisałam, to gdyby ktoś się dowiedział, to i tak by go to nie bawiło.
Tylko, że naprawdę chyba proste scenariusze mnie nie pociągają. A te zagmatwane przyprawiają o zawrót głowy, obrzyguję swoją czarną kieckę i tyle by z tego było.


A ja kręcę się i kręcę, bo jednak ten czas nadal nadchodzi. Nie czuję lęku, ale to chyba dzięki ralkoM. Albo  po prostu udaję, że nie pamiętam. A ja pamiętam.  I chyba dlatego nic nie planuję, chociaż został mniej niż tydzień. Różne mam wizje dookoła tego, samą siebie linczuję za niektóre. Nie mogę niczego oczekiwać. Bo jestem bez - nk- sz-...-cz- halo?
ten stary grat nie chce nam już zagrać, kopie mnie prąd i pękają kafle pod bosymi. całkiem udana ta makieta co na mnie łypie okiem i co drugi tutaj zerka.


I echem rozchodzi się w tych 20m2 moje "czemu tak jest" i śmiech głośny, gdy zapętlam 47 razy jeden widok, który tak niespodziewanie i zaskakująco trafia w moją estetykę i estetykę serca i macicy mojej, jak nic w ostatnim czasie.




Wniosek jest jeden, jak zwykle- nie pozostaje nic, tylko czekać. I może trochę więcej myśleć o sobie.





piątek, 14 września 2018

Zachęcam, abyś został.

Witam w nowym świecie,
świecie zaskakującym i świecie pełnym nieznanych odkryć.
W miejscu, które każdego dnia zaprezentuje Ci nowinki z życia codziennego, które pomimo trywialności potrafią gałki oczne na zewnątrz agresywnie wyciągnąć i serce do palpitacji doprowadzić.
Szeroki wachlarz możliwości tego miejsca skołtuni Twoje myśli, które już i tak błądzą po czaszce na sam zapach aur, które się tu przeplatają.
Ale.. witam Cię serdecznie i zapraszam. Zachęcam.. Abyś został. Nawet jeśli w pierwszej chwili się przestraszysz.



Już rok temu pisałam "to zaskakujące", ale wtedy chyba jeszcze nie wiedziałam co znaczy słowo "zaskakujące". Prawdziwa rewolucja dopiero nadeszła, choć ewolucją swoistą wywołana. Wchłonęła mnie inna rzeczywistość, Jaworski rynek czy tam Legnickie kamienice. No i ta złość na zły rozmiar patelni. Borze, ja już nawet nie pamiętam jak to jest móc ją wypić, tak po prostu. I choć myśli mi teraz do niej uciekły, to jest to chyba pierwszy raz od kiedy straciłam jedno z moich siedmiu żyć. Haha i ja wiem, że Legnica to miasto dziwne, ale że aż tak??


I widzę jak leci jakaś butelka w stronę lodówki numer 2 i roztrzaskuje się na milion małych kawałów. A w każdym z nich inne przyszłości odbicie i inny uśmiech mój, czasami do góry nogami.. Nie mogę wejść do pokoju bo szkło się pod stopami wala, głośna muzyka przebija ściany, to ta piosenka z godziny około 4 nad ranem, ten klimat mgły i papierosów, o którym rozmawiałyśmy, co nie?
A czujesz też jak gęsto jest i jak spojrzenia i noże zawisają w powietrzu? I choć przecież to nie istnieje, a raczej istnieje tylko w mojej głowie (tu uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo, chociaż to nie *gest*) to dowody są wręcz namacalne. Chyba.


"Oj M." mówią usta moje w powietrze gdy upadam w slow motion na dwa złączone, turystyczne materace. Trochę tańczę i śpiewam, ale co chwilę też marszczę brwi. Ludzie mówią "to niebezpieczne". I ja wiem o tym, stąd to westchnięcie z moim nazwiskiem w centrum.



Zaczyna się SŻ i bardzo bawi mnie ile w tym prawdy. I śmieję się, bo to takie proste i trudne jednocześnie. Może tak właśnie miało być.


Poprzednim razem pisałam o beznadziejnej makiecie taniego serialu, ale widzę, że to całkiem zabawna telenowela, którą mam ochotę oglądać nieironicznie.



Za 13,5h już będę tam, a zmienił się cały świat, tak jak przewidywałam. I co mam mówić- już jestem wesoła i w sumie nie wiem po co tu przyszłam? Dobrze jest widzieć dno, ale nie widzę sensu. A może to tylko wymówka, by w 6,57 utknąć na tydzień?




Martynka, słońce, wiecznie przyćmione.

piątek, 7 września 2018

chaos, przepraszam

Bardzo długo nie chciałam, nie wiedziałam, kręciłam się w kółko i czułam, że w każdej chwili wszystko może się zmienić, a przez ponad 2 miesiące nie zmieniło się nic.

Teraz to dopiero będzie się zmieniać.. Trzęsie się ziemia bo kroki olbrzyma są już tak blisko, ta wielka fala i cień jej, co mnie razi wręcz, a nie powinien przecież. A te wybrakowane pomarańczowe mi dobrą wizję przynoszą, ale nie wierze,  nie wierze, jak i w obraz przed oczami nie wierzę i nie ufam, że mam na ten popierdolony film jakikolwiek wpływ, nie wierzę, a ten co mnie próbuje przekonać wszczyna awanturę, ja wychodzę i błąkam się gdzieś, nagle orientuje się, że spoglądam tępo w ścianę i nikogo nie ma obok.. Wypalam wzrokiem dziurę w suficie by na chwile spojrzeć w niebo. I czuję jak zapadam się, zapadam, te wszystkie rzeczy wokół wyparowują, w pył się zamieniają czy jakąś inną toksyczną chmurę. To jakaś obrzydliwa i tandetna makieta beznadziejnego, taniego serialu, którego nawet statyści nie chcą oglądać, by swoje gęby szare dostrzec.
To zupełnie nie jest mój świat i moja wola, tu nie ma mnie ani najmniejszej cząstki energii mojej. I choć jestem jedynym stałym puntem całej tej sytuacji, to wszystko wokół się tak kręci, tak kręci, zarzyguje swoje bose, zmęczone stopy, tak kręci przebrzydle



I wyszłam, i nie było mnie chwilę.


Upycham przesiąknięte korzennym zapachem rzeczy do pudeł. I Boże, jak nie chcę wsiadać do tego pociągu!
Brak we mnie ciekawości, brak otwartości, widzę tylko przepaść bezdenną i chyba tak po prostu po ludzku nie chcę w nią wpadać. A raczej być w nią spychana.

Wiele mi się myśli w głowie kołacze. Nie wiem już której się złapać. I od K. do K. przez K. po drodze P. i absurdu skok. I zmęczona jestem, zmęczona po prostu. Fioletowe budynki, nieistniejące słowa, brak ciągłości i stałości, to nie ma sensu, chyba tak najzwyczajniej w świecie nie ma i może trzeba to w końcu przyznać głośno.

I tak chłonę przez oczy zmęczone ostatnie piksele mignienia tej historii przeźroczystej jak skóra moich dłoni wysuszonej. To zabawne jest tak wiele czuć w braku czucia.

Najgorsze, że mi się po prostu nie chce. Czuję się zbyt zmęczona. Po prostu.



jeszcze 8 dni. mój boże. ten świat może wyglądać zupełnie inaczej za 8 dni.

czwartek, 26 lipca 2018

za dużo planowania na zbyt wielu wymiarach czasoprzestrzennych

to jak wyciosany na kolanie topór
rozcina swoją niedelikatnością
precyzyjnie
i z troską, co zabawne,
aż od kości
zgniłe i to całkiem soczyste
pełne włókien
i skurczy
na zawsze oddzielone zostanie


wypadł mu z kieszeni mały skrawek,
który ziemia pochłonęła
powodzie podziemne
i nadziemne westchnienia
wypadło i morze, i sztorm na nim szaleńczy,
jeziora i góry, obłoki, strumyki,
świat cały, co nie chciał grać w karty,
co kartę wieży mu z tarota wyciągnął
a mnie
mnie w karcie wisielca zaklął
i jęknął przeciągle
na widok łez moich
i rozbijającego się powolnie szklanego oka



Rycina anatomiczna
stanowi formę pośrednią
między REALNOŚCIĄ a WIEDZĄ
co zdaje się być trudne do rozróżnienia
zyskuje precyzyjny wymiar linii, konturu
wyodrębniony umownością koloru

Owa stylizacja anatomicznej prawdy
przekształca ją w
strukturę graficzną,
która przenosi realny wizerunek
w wyidealizowany obraz wnętrza
stanowiąc przy tym jakby
WZORCOWY PLAN STWORZENIA
                                                    (2012)




Dostrzegalna nadal granica
straciła na swojej precyzyjności
i oprócz realności i wiedzy
wyodrębnia również aspekt 
METAFIZYCZNY


Nazwy wyklarowane sztucznie
przyjęte w płynne funkcjonującej nomenklaturze
przekształcają ją
w strukturę czysto teoretyczną i nienamacalną
a zdegradowany obraz wnętrza
stanowi przy tym jakby
WZORCOWY PLAN APOKALIPSY
                                                (2018)




Nie mam czucia we wspomnieniach
rodzę się co sekundę i nie pamiętam co było wczoraj
nie łączą się w mojej głowie historie
ludzie nie mają twarzy
to śmieszne, bo naprawdę Cię nie pamiętam
ale nie o tym...
przeżyte = nieistniejące
skrawki mi wzrok przypominają
pojedyncze słowa przynoszą
ale nie było mnie tam, nie czuję tego
dziś urodziłam się na nowo
albo umarłam sekundę temu



nie dotykam podłoża, ale też nie patrzę w niebo. niego.



Miękkością materiału ramiona swoje zaciskam, ciało okryte tkanką tłuszczową gniecie się o siebie, ociera aż do bólu, dłonie mi cierpną i robi mi się zbyt ciepło.. ale to chociaż namiastka mojej największej potrzeby.



chyba nigdy nie musiałam planować życia na tak wielu wymiarach czasoprzestrzennych.



poniedziałek, 2 lipca 2018

o ananasie, historiach i wszystkim.

Planowałam, że dziś coś tu naskrobię, jednak wydawało mi się, że będzie to mieć inny charakter, ale tak mi się rzeczywistość zatrzęsła jakieś 10 minut temu, że wszystkie emocje odbiły się w lustrach, a ich blask oślepił mnie i sparaliżował!
I siedzę i śmieje się tylko sama do siebie, rzucając frazy, które wydają się nie mieć żadnego sensu. I już tak mi się motywacje poprzekręcały, że nie wiem czego mam być pewna, a przecież to już jutro. Chociaż w sumie co do tego jestem.. całkiem pewna. I tak siedzę i śmieje się sama do siebie, gniotę w dłoniach naszyjnik z ananasem, który jest dla mnie tak śmiesznym symbolem.


Ananas już pora.
Przeplata mi we włosach liście z tego parku zielonego, w którym wianki robiłyśmy.
Już pora.
Na rozmowy i śmiech, choć w listach liście ważniejsze były, co igłami świerku mi w oczach wyrosły. I nie miało to znaczenia większego, bo czułam się w tamtym momencie najlepszą ćmą ze wszystkich. I nawet nie wiesz o tym, lecz jakbyś wiedziała, to słyszę Twój zachwyt i rozczulenie, które nie trwałoby dłużej, niż kilka godzin i tylko czasem wracałabyś do tego pamięcią mówiąc głośne "ojej". A teraz, jeśli wgl to czytasz, to nie masz pojęcia, że chodzi o Ciebie.
Ale też  nie tu zaczyna się ta historia, jak się okazało. To ciekawe, że zapomniałam. Ale wiele innych rzeczy z tego okresu zapomniałam, więc to chyba zrozumiałe. To było naprawdę strasznie dawno temu, wiesz? Ale jak głosi jedno z bezsensownych zdań eksplozji "Ta historia się cały czas toczy", czy jakoś tak.
I zabawne, jak wojna rozkwita lub gnije w mojej głowie. Sama sobie nakręcam scenariusze. I nawet nie potrzebuje znać realiów, ja widzę pełen przebieg naszych uderzeń, wykręceń, złamań i splunięć. Nawet, jeśli mówisz komuś innemu, że wcale tak nie jest. Ale gdy to mówisz, wojna ustaje. A ja już nową historię zaczynam. I toczę bezlitośnie, miażdżąc poprzednie wnioski i uczucia. To głupie. Ale tak już mam.
I cóż, poddałam się temu jak to aktualnie wygląda. Nic nie jest po mojej stronie, choć mogłoby być. Ale to nie mój ruch. To Twoja szansa. 50/50. Nikt niczego nie może obiecać.


W tej historii jestem jedną z głównych bohaterek, to chore. A nawet po prostu główną. Mój Boże. I to tyle trwa, i trwa. Mówi Pani, że się karmię. Ja mówię, że powtarzam tylko, no bo nie ode mnie te liczby i wnioski przecież, przecież sobie tego nie wymyśliłam, na miłość boską, nie mam takiej mocy żeby ludzi w nieszczęścia wpychać! Czyżby? No ale to kwestia decyzji pozwalania lub nie pozwalania sobie, a nie prawdziwego, realnego przeżywania! Nie akceptuję innej formy? I patologii doszukuję? Proszę przestać krzyczeć, jestem i tak już wystarczająco mała! I dlatego kręci mi się w głowie, bo w środku niej toczy się walka na tematy tak bliskie i odległe jednocześnie, że mogłabym lub chciałabym już tylko zapaść się pod ziemie aby wszystko było jedynie odległe, a cała reszta nie-wszystkiego bliska, czyli zimna i nieokreślona.
A w książce innej, o historii innej, jak się okazało-dziewczynie innej, też jestem bohaterką. Próbowałam się z główną utożsamić, ale nie pasowało mi to. Już bardziej nim niż nią bym była. I wtedy pojawiła się ona- noc, papieros, rozmowa, jej chłopiec, brak snu do rana- choć dobrze mu życzy, to jednak rana się nie zagoiła. I czułam to. Tam. W niej. W sobie. I chyba dobrze być postacią drugoplanową. Bo ta aktualna, gdzie wszystkich wzrok wlepiony jest we mnie, trochę mnie przeraża, bo chcą zrobić ze mnie potwora. A to nieprawda.


A z ciekawości postawię sobie karty. W końcu mam dziś wolne, mogę ten dzień marnować na co tylko chcę. Nawet na was wszystkich.
Haha, to brzmi strasznie. Ale to co wychodzi z mojej głowy nigdy nie jest w 100% prawdą. Eh, ale to już temat bardziej filozoficzny, który ostatnio mnie bardzo męczy. Brak prawdy. Nie ma jej nigdzie, bo wszystko jest zbyt subiektywne i żaden punkt widzenia nie da pełnego obrazu. Jedna perspektywa pokaże Ci faktycznie obraz, który będzie idealnie popierał tezę, ale nie do końca tak jest, bo druga perspektywa pokaże Ci coś, co to wykluczy. Ciężko o tym pisać bez przykładów, ale też nie za bardzo chcę je tutaj przedstawiać. A poza tym to są moje blablabla-myśli. I one ostatnio zniechęcają mnie skutecznie do eksplorowania.


To była bardzo długa notka. A teraz jest jej koniec.

środa, 20 czerwca 2018

Krótkie zastanowienie się nad wybuchem.

Czy to był wybuch?
Słyszę tylko jakieś delikatne skwierczenie, szum.. Mglisty obraz pełznie mi po plecach i zagląda pod włosy. To zabawne, jak te emocje tańczą we mnie. Czuję głównie zmęczenie i.. tą mglistość właśnie, senność rzeczywistości. To jak obraz na długo przed, oszołomienie w trakcie albo niedługo po wybuchu. Ale chyba nadal jesteśmy jeszcze przed nim. A może on nigdy nie nadejdzie?


Bardzo chciałam, żeby było inaczej, żeby było źle i koszmarnie, żebym nie chciała do tego wracać.  No cóż, było zupełnie odwrotnie. Pytanie, na ile to dobrze. I dla kogo.


Nie pozostaje mi chyba nic innego jak czekać, jak całe życie to robię. Rzeczywistość przemienia się we wspomnienia, emocje wygasają, pamięć się zaciera. I tak w kółko. I w kółko, i w kółko. Ciekawe, co dla mnie jeszcze Fortuna przygotowała.


*Ciekawe, czy byłbyś w stanie mnie przeczytać. *


Jednak chyba nic. Bez ram, szkła, wypełniacza, niczego, bez kompletnie niczego; to wszystko. Chyba muszę jednak myśleć w ten sposób. Na pewno to bezpieczniejsza opcja. Tym bardziej, że ja odczuwam t.

niedziela, 17 czerwca 2018

Jesteśmy jeszcze przed wybuchem.

Wzdycham głośno i uśmiecham się sama do siebie, bo tak wyraźnie czuję, jak drżą mi mięśnie brzucha i jak szybko bije serce. Dlaczego nazywam to znakiem na niebie?
To był ten moment gdy opierałam się o skórzane oparcie i widziałam twarz, której nie widziałam kilka lat. Jej usta falowały w rytm wypowiadanych słów, które nie były dla mnie do końca zrozumiałe, ponieważ stałyśmy przy głośniku. Jednak pewne zdania uderzyły moją błonę bębenkowa szczególnie; dotkliwie; boleśnie; ciepło... Ciepło. Tak, to było uczucie ciepła, które zalało mój umysł. I chłodu, zalewającego piersi. A później... znów czyjeś usta mi temat na palce naniosły. Nawet nie wiem kiedy to wszystko eksplodowało. A może jesteśmy jeszcze przed wybuchem?


Ciekawe na ile sytuacja dała drogę, a na ile droga wywołana jest sytuacyjnie. Znając swoje tendencje bardziej skłaniałabym się ku drugiej opcji, jednak zawsze pozostaje ten element niepewności. A tu nic, tylko czas może wynik pokazać- a przecież tak dużo go w tej historii. I jakie wnioski można na tej podstawie wyciągnąć? ...no właśnie. Nie wiem kto bardziej plącze się w tych wspomnieniach. Obserwuje to wszystko z wysokości chmur modlę się, żeby to nie skończyło się źle. Dla kogokolwiek.


Usuwamy jeden element. Jedną wiadomość. Jedną intencję. I jak sprawa toczy się dalej?
Nie chce mówić, że żałuję, ale jestem niezmiernie ciekawa czy to miało faktycznie jakikolwiek sens. Wybrałam bodźce, bodźce, jego śmiech i mój krzyk, bycie w lesie w samym środku nocy i wieczną obawę o bezpieczeństwo. Chciałam rewolucji od Ciebie, nie byłeś w stanie, więc ja dałam rewolucję Tobie. To głupie. Ale wiem to dopiero po 6 latach.


Piękną mozaikę mam w środku. Słońce mi różne barwy na serce rzuca. I kręci się ten kalejdoskop bez końca ukazując mi coraz to nowe oblicza, o których zapomniałam, albo chciałam wymazać je z pamięci. Dużo miejsc, wszystko w beżowo-szarych tonach, nasze spazmy granatowo-złote i dużo, dużo ciemności, którą skutecznie dało się rozjaśnić. Martwi mnie tylko pustka i cisza w organizmie, przez które kolory zalewają mi powieki i trochę kręci się w głowie.



" [...], a jednak gryzie od dłuższego czasu. Tak po prostu. Po ludzku. Narazie jawi się to jako wielki znak zapytania. A jak będzie - czas pokaże."
                                                                                                            - Punkt., 10.02.2017r.




Zawroty. Zawracam.

czwartek, 10 maja 2018

Uciekam w siebie. Dla siebie.

Przerwana taśma, porozrzucane kawałki szkła- to ten obraz, którego artysta bał się pokazać światu. Mozaika bez sensu. Mozaika bez twarzy. Każdy odłam lustra prezentuje wgląd w zupełnie inny świat. I jak to ma całość utworzyć? Chaotyczna nieproporcjonalność emocjonalna. I stukot. Hałas bez końca. Echem roznosi poszczególne uśmiechy i łzy. Jak można nie nazwać ambitnym takiego podróżnika?

I miło się czuć. Mocno, dość twardo, ale jak ktoś może twardo po ziemi stąpać jeśli nawet jego stopy nie dotykają podłoża? I mocno, i twardo, choć jest ciemno i już dosyć chłodno, pomimo tego, że nie wiem gdzie iść i czy jestem bezpieczna. I miło się czuć. I czuć, że jestem swoja.


Nie ma zapachu piękniejszego niż ten korzenny, wymieszany w jego brodzie.
Tak jak zapach kilku innych wspomnień, które i tak są pod znakiem gwiazdy z jego oczu.


Unosi się pył dookoła mnie. Czuję zapach spalenizny gdy tylko jesteście w pobliżu.. Przełykam ślinę, gorzkość nie znika, ani z języka, ani z naszych oczu. I nigdzie już nie bije nasze serce ani nie odbija się od ścian nasz śmiech. I dobrze jest. Bez.


Zabawnie jest wyciągać dłoń we wszechświat i łapać geometryczne i świecące słowa. Mogę tańczyć wokół nich i z nimi.. Fala jego głosu znosi mnie na boczny tor- inną opowieść i inną barwę ma jego tors. I widzę klatkę, klatka po klatce, jak nagrywa moje rumieńce. I odtwarza je bez końca, kiedy przestanie grać? Jakaś mała, szklista istotka przebiegła pod moimi nogami... Gdy podnoszę wzrok już nie ma filmu, jest pokój. Różowy pokój i drewniane krzesło. Ale to tylko makieta (pokój jest makietą, nie krzesło). Rozgrzewa się lampa. Uciekaj! I znów nic. I można tak bez końca.. Tylko.. czy to aby na pewno bezpieczne?



A co jeśli ja naprawdę jestem s...ą? >15<
^oho, ciekawe rzeczy możecie tu popodstawiać
W każdym razie, no cóż. Biorę lupę i idę badać.

środa, 11 kwietnia 2018

Coś na wzór mnie samej.

Krytyczny stan ekosystemu i powódź. Katastrofa opanowana. Przyszła wiosna.

Coś mi dziurę wierci w nodze. Kartonowe pudełko mieszkalne zgniata w dłoni. I drapie. I tak przeraźliwie drapie, bez końca, tak mocno, utrapiona dusza moja. Swobodna. A jednak? Nie sądziłam, że tak to odbierasz. I jesteś tu. Siedzisz przede mną. Silna? Silna. Choć wcale nie patrzysz mi w oczy. Błądzisz wzrokiem za myślami błędnymi. Co tam ukrywasz? Ja wiem. Ja wiem, kochana. Wiem, jak to jest. Uśmiechasz się. Poczekaj chwilę. Wyjdę tylko i powiem im, żeby przestali wiercić.

Dobrze. Chciałabym posłuchać o Twojej podróży, ale domyślam się, że jesteś zmęczona. Jestem zmęczona, podróż trwająca 3 sekundy ciągnęła się miesiącami. Była powódź, wiesz? Słońce już suszy skórę. Glebę. I włosy słone. Ktoś mi z nich wyszarpał ostatnie ziarnka piasku znad morza. Kogo spotkałaś na plaży? Czy wolałabyś.. Wolałabym nie mówić o niczym, co ma związek z tym wirem, samym środkiem burzy piaskowej. Ale to, co mogę Ci powiedzieć, że było tam obrzydliwie dużo figur geometrycznych. I zapachów.


I miałam rację. Z tym parkiem i ławką, i słońcem, i kimś. I już mi się nawet nie chce, co zabawne. Ostatnio znów tam byłam, ale w innych okolicznościach. I to było dużo piękniejsze przeżycie. Zbieram aurę swoją, co emituję na 23 centymetry, i lepię, coś na wzór starożytnej rzeźby, coś na wzór wnętrza, coś na wzór prawdy. Coś na wzór mnie samej.


I na tę smołę czekałam. To będzie ciekawe przedstawienie. Móc obserwować, jak złe wybory i źle dobrane słowa będą was podtapiać coraz bardziej, a wy nie będziecie tego świadomi aż do momentu, gdy smoła zacznie wam wpływać do ust. Jak będziecie pluć jadem w siebie nawzajem. I w końcu ja nie będę w centrum.




Rozkwitła delikatnie,

płatek      po         płatku

nienachalnie
                     wypuszcza się w strone
                                                               słońca

I kołysze, bezwonne zdobycze poranka
                     mgli                                    wiatr

Porwał jej włosy,
                             z włosami myśli
A myśli głupie -
                                                              to... znak.

Upadła o zmierzchu,
nad          ranem        się budzi,
i nagle myśli skłębione
w jej głowie się piętrzą,
nade mną czy nad nią
i można by rzec, że wszystko wokół
już tylko czycha
byzemścićsię.

Uschła. Lecz jutro, od rana.. Rozkwitnie delikatnie...

płatek
                                               po
                                                                                     płatku.



                                                                                     to znak.



I znów, jak od czasu do czasu, pojawia się problem. A bo to na górze, to z dziwnymi spacjami i przerwami, to ma rytm odpowiedni i w sumie bez niego brzmi to jeszcze bardziej bezsensownie niż z rytmem.



Zamykam oczy i łapie wszystko, co wytwarza moja głowa. Składam w całość. Podziwiam. Bo przecież tyle ciekawych rzeczy można tu spotkać! I taki piękny rozwój można obserwować. I muszę sobie zaufać. Bo sięgając do swojego wnętrza, do swoich przekonań, tych faktycznie moich... To dla mnie nawet nie tyle, że się nie rozwijasz. Dla mnie się cofasz. Muszę zaufać sobie. A ty się rozwijaj, stojąc w miejscu, rozwijaj, robiąc skoki w tył. I tak skacz, całe życie skacz, ludzie będą śmiali Ci się w twarz, a inni będą przez Ciebie płakać. I uderz mnie w policzek tym jednym stwierdzeniem. A ja, ja będę ufać sobie. Bo przecież doskonale wiem ile energii w to wkładam. A to, że lepiej sobie radzę z kontrolowaniem rzeczywistości.. To nie jest powód, by przebijać mi skroń igłą. Muszę zaufać sobie. Bo przecież sprawdza mi się ta głowa i mogę być z niej dumna. Ta głowa, moja głowa. Moja głowa. Ja.



poniedziałek, 12 marca 2018

Zmieniam się z prędkością miliona razy na tydzień.

A chciałam pisać notkę w sobotę. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo zmieniło mi się całe życie, gdy spałam. I ja sama zmieniłam się chyba z tysiąc razy.

To chyba był dobry moment. Jeśli można mówić, że jakikolwiek jest dobry. Ale ten chyba wyjątkowo był. Póki nie ma miejsc na flashback'i. Na zapachy i smaki. Na świat. To chyba dobrze. A przynajmniej chcę tak myśleć.

I tak oto jestem. Pije wódkę, której smak jest dla mnie najgorszy ze wszystkich możliwych. Akurat taka była pod ręką. I mieszam. Z najtańszym sokiem z biedronki. Ale za to jak tańczę! Może nie najpiękniej na świecie, ale za to szczerze. A tak zupełnie na poważnie..

Śmieszne rzeczy się dzieją. Zastanawiam się, czy jestem na nie coraz bardziej uodporniona, czy to zwykły mechanizm obronny? Nic, nic, nic. A były emocje, emocje, emocje. Ale chyba te pojedyncze sekundy, gdy żadne bariery nie dają rady, mówią same za siebie. Ale to przerobię jutro. Boże, jak się cieszę, że jutro Panią zobaczę.

No i gdzie jest ta aura? Powietrze? Wspomnienia jak sen. A w snach koszmary. I ja. Gaszę sobie papierosa na dłoni i zmieniam rzeczywistość zmieniając okulary. 



Kurwa mać. 
Kur      -  
                     wa      -
                                          mać. 
Chyba muszę zacząć się złościć. Igły do środka, zupełnie niepotrzebnie. Niepotrzebnie. Niepotrzebnie. Ale to już odruch. Chyba wymiotny. 




Muszę o tym pamiętać. Że to było wszystko na tamten moment. Kurwa, wszystko. I mogło być. No a teraz oddalam się w mgłę i znów wchodzę w nierealność. I dobrze. Być mignieniem. I powroty, zapewniam, będą niezwykle bolesne. 


W ostatnim czasie chyba ze 100 razy mówiłam o tym, jak bardzo nie lubię kultury milczenia. I to jest właśnie to, co jest jednym z najbardziej obciążających elementów mojej rzeczywistości. Od tylu lat kładę tak duży nacisk na szczerość i otwartość, a jest kilka spraw z dalekiej przeszłości, o których się nie mówi. A powinno. 



Art. Art. Art. I chuj w dupe tym, którzy nie są w stanie tego pojąć. 
Kiedyś czarna smoła wyciekająca z kontaktów i tak was wszystkich zaleje, co do jednego. Wtedy dopiero będzie zdziwienie i niezrozumienie. A na dzień dzisiejszy- ciesze się, że jestem w takiej pozycji. I nie mam nic do dodania. 



Wraz ze wzrostem upojenia alkoholowego zaczynam mieć coraz więcej wątpliwości co do opublikowania tych pierdół, które tu wywlekam. Tak więc po prostu kończę. I wrzucam. I nic mnie już nie obchodzi. 

Do zobaczenia, w krytycznym momencie.

wtorek, 27 lutego 2018

Słońce.

... To dobrze. Chyba można powiedzieć "w końcu". Taki był przecież mój cel, o którym wiedziałam od dłuższego czasu. I w końcu jestem W. W końcu W. I co dalej?


Zadziwiająco przyczepnie stąpam po ziemi. Kto jest po drugiej, trzeciej stronie? To chyba nie ma znaczenia. Znaczenie mam ja, w swojej głowie i świecie. Niebywała przemiana, umocnienie w kościach. Tańczę na mrozie i zasypiam opatulona w koc. Dla siebie.


Jedna z tych, która najbardziej skrywana, dziś przeżywa swój triumf. Nie angażuje się zanadto- bo i po co marnować energię na kogoś.. takiego? A i tak skręty obrazują się pięknie- już nie naocznie, ale wiem jak to wygląda.



Na razie ciężko określić cokolwiek. Śmiesznie, że działam jak moja siostra. Ale to mnie chyba ratuje. Obserwuję, krew przetaczam i oddech zabieram. A ludzie dookoła są jakby bardziej szczęśliwi.
Chyba po prostu zbyt mało czasu minęło. Daj sobie czas, daj mi czas. Oddychaj spokojnie i miarowo.

Daj. Sobie. Czas.


I daję. Cudownie jest mieć taką kontrolę.

Oddycham. Budzę się co 40 minut i spoglądam na zegarek. Oddycham. Dryfuję gdzieś między punktem A a wyobrażeniem punktu B. Znów się pojawiasz. Minęło 40 minut. Oddycham.
Wybudzenie to wynurzenie głowy spod tafli wody. Dajesz mi ciepło i zimno. Oddycham. Przychodzi poranek. Nie wiem ile minęło czasu i jak się tu znalazłam. Ale to chyba tylko wyobrażenie. I zmęczenie. Ze szczęścia.


Stoicyzm wkradł się do mojej głowy i zapuścił korzenie. Podobnie było te 8 lat temu. To chyba dobry sposób na poukładanie sobie takich wydarzeń. I na wyplucie toksyn, które ktoś wlewał przez gardło dłuższy czas.



Znów jesteś, słońce. Piękne wschody i zachody. Gdzieś zgubiłam Cię za szarą mgłą, gradobiciem, deszczem. To nie były elementy mojego świata. Zatrucie środowiskowe, przeklęta skaza toksyczna, alarmowe stany ekosystemu.
Będę tu, będę tu dla nas. Promieniem zjednana i otulona, rozgrzana do granic możliwości, stęskniona po naszym rozstaniu 8 miesięcy temu. Jestem tu. Jestem słońcem.

środa, 14 lutego 2018

Paraliż.

(Nie możesz mówić, że nic się nie stało. To nie śnieg, lecz wirujące opiłki metalowych kluczy padają na Twoją twarz. Nie możesz mówić, że nic się nie stało. Jeszcze wczoraj Twoje nogi nie miały takiego koloru i tylu bram. I choćbyś bardzo chciała, i choćbyś wierzyła całą sobą. Nie możesz mówić, że nic się nie stało, kiedy dzieją się te wszystkie rzeczy wokół.)


Przed chwilą pierwszy raz od dawien dawna zaśmiałam się sama do siebie. Zorientowałam się, że jego już nie ma w moim życiu, a przecież niedawno wrócił! To zabawne. Jestem śmieszna. I jak zwykle czekam na moment, w którym aktualność będzie tylko wspomnieniem.
Wiem, że teraz siedzę na jakiejś ławce. Jest ciepło i gęsto dookoła. Obok jest on. Ktoś. I czytamy. Zapętlam scenariusz. Aż do porzygu. Z radości i.. przewidywalności.

Szkoda, że na starość stałam się taka wybredna. Ciężko o lekarstwo i.. ludzie dookoła są jakby bardziej uparci. Albo Ci mniej uparci po prostu już dawno dostosowali się w przeciwnym kierunku.

I to jest jedna strona. Druga.. No cóż. Nawet ciężko to jakkolwiek opisać. I nadal nie wiem, co jest tą prawdziwą stroną. Tak jak i oni są po dwóch stronach- ciekawy ten dualizm, którego nie dostrzegłam. Czułam, ale świadomie nie widziałam. Prosta ucieczka, zwierzęce wyżycie się, czerwień, czerwień, czerwień.




Tonąć można bez końca.

Co trochę.                                      Powietrze.

W płucach. Bezdenny.
                                                                                                Paraliż.
I znowu.
               Chcę.
                                                                                                Zapomniałam.
               On.
                                                                                                Wrócił.



i "moja głowa", "moja głowa". głowa niczyja.



Czuję, że nic się nie zatrzymało, nie było zwrotu akcji, wzniesienia, spadku, jakkolwiek na to patrzeć. Po prostu chyba jest tak, że wykres dni nie lubi stabilności. A ja niestabilnie w tej stabilności tkwię.


I tak można powiedzieć, że nie ma nic dookoła, a ja wiem przecież jak to wygląda i bucznie gębę wykrzywiam przez wizję dialogu. Czy to wymówki, czy realne spojrzenie, ciężko jest określić. Chyba po prostu należy uszanować stan rzeczy i nie naciągać procy w kierunku bliskich osób.



To przykre, że nie ma we mnie napięcia i ciekawości. To chyba właśnie świadczy o negatywie tych spraw. Ale może otworzy się - ona - (ja?) na słońce i.. tylko fajnie by było robić to idąc za gotową łuną. A nie z ciemności.