Krytyczny stan ekosystemu i powódź. Katastrofa opanowana. Przyszła wiosna.
Coś mi dziurę wierci w nodze. Kartonowe pudełko mieszkalne zgniata w dłoni. I drapie. I tak przeraźliwie drapie, bez końca, tak mocno, utrapiona dusza moja. Swobodna. A jednak? Nie sądziłam, że tak to odbierasz. I jesteś tu. Siedzisz przede mną. Silna? Silna. Choć wcale nie patrzysz mi w oczy. Błądzisz wzrokiem za myślami błędnymi. Co tam ukrywasz? Ja wiem. Ja wiem, kochana. Wiem, jak to jest. Uśmiechasz się. Poczekaj chwilę. Wyjdę tylko i powiem im, żeby przestali wiercić.
Dobrze. Chciałabym posłuchać o Twojej podróży, ale domyślam się, że jesteś zmęczona. Jestem zmęczona, podróż trwająca 3 sekundy ciągnęła się miesiącami. Była powódź, wiesz? Słońce już suszy skórę. Glebę. I włosy słone. Ktoś mi z nich wyszarpał ostatnie ziarnka piasku znad morza. Kogo spotkałaś na plaży? Czy wolałabyś.. Wolałabym nie mówić o niczym, co ma związek z tym wirem, samym środkiem burzy piaskowej. Ale to, co mogę Ci powiedzieć, że było tam obrzydliwie dużo figur geometrycznych. I zapachów.
I miałam rację. Z tym parkiem i ławką, i słońcem, i kimś. I już mi się nawet nie chce, co zabawne. Ostatnio znów tam byłam, ale w innych okolicznościach. I to było dużo piękniejsze przeżycie. Zbieram aurę swoją, co emituję na 23 centymetry, i lepię, coś na wzór starożytnej rzeźby, coś na wzór wnętrza, coś na wzór prawdy. Coś na wzór mnie samej.
I na tę smołę czekałam. To będzie ciekawe przedstawienie. Móc obserwować, jak złe wybory i źle dobrane słowa będą was podtapiać coraz bardziej, a wy nie będziecie tego świadomi aż do momentu, gdy smoła zacznie wam wpływać do ust. Jak będziecie pluć jadem w siebie nawzajem. I w końcu ja nie będę w centrum.
Rozkwitła delikatnie,
płatek po płatku
nienachalnie
wypuszcza się w strone
słońca
I kołysze, bezwonne zdobycze poranka
mgli wiatr
Porwał jej włosy,
z włosami myśli
A myśli głupie -
to... znak.
Upadła o zmierzchu,
nad ranem się budzi,
i nagle myśli skłębione
w jej głowie się piętrzą,
nade mną czy nad nią
i można by rzec, że wszystko wokół
już tylko czycha
byzemścićsię.
Uschła. Lecz jutro, od rana.. Rozkwitnie delikatnie...
płatek
po
płatku.
to znak.
I znów, jak od czasu do czasu, pojawia się problem. A bo to na górze, to z dziwnymi spacjami i przerwami, to ma rytm odpowiedni i w sumie bez niego brzmi to jeszcze bardziej bezsensownie niż z rytmem.
Zamykam oczy i łapie wszystko, co wytwarza moja głowa. Składam w całość. Podziwiam. Bo przecież tyle ciekawych rzeczy można tu spotkać! I taki piękny rozwój można obserwować. I muszę sobie zaufać. Bo sięgając do swojego wnętrza, do swoich przekonań, tych faktycznie moich... To dla mnie nawet nie tyle, że się nie rozwijasz. Dla mnie się cofasz. Muszę zaufać sobie. A ty się rozwijaj, stojąc w miejscu, rozwijaj, robiąc skoki w tył. I tak skacz, całe życie skacz, ludzie będą śmiali Ci się w twarz, a inni będą przez Ciebie płakać. I uderz mnie w policzek tym jednym stwierdzeniem. A ja, ja będę ufać sobie. Bo przecież doskonale wiem ile energii w to wkładam. A to, że lepiej sobie radzę z kontrolowaniem rzeczywistości.. To nie jest powód, by przebijać mi skroń igłą. Muszę zaufać sobie. Bo przecież sprawdza mi się ta głowa i mogę być z niej dumna. Ta głowa, moja głowa. Moja głowa. Ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz