niedziela, 17 grudnia 2017

Obawa.

Nadciąga huragan jak ping-pong, jedna o drugą, rozpad w pył, jedna o drugą i zwija się z powrotem do środka. Zamyka się szczelnie i po cichu rozwarstwia- ta sama, co wcześniej, lecz jakościowo inna- z inną treścią, dążącą do innej interpretacji myśli moich. Szum, co chwile jakiś huk, później jakby pod wodą krzyki. Uderzam piętą w ścianę. Nic się nie zmienia, ile godzin minęło? Jestem tu sama i nie mogę nabrać powietrza w płuca. Wypala mi oczy. Ktoś znów w mojej głowie pyta, czy nie śpię, a paraliż łaskocze w ucho. Co to za podłe, kartonowe pudełko, które obija mi się o stopy? Pod gruzem znalazłam kilka twarzy, w sam raz do ruminacyjnego dialogu bez dna. Kto zbudował aury? Czy to dzieje się intencjonalnie? A może to krzywość krzywości interpretacji mojej, co na lęku zbudowana. Można wszystko tłumaczyć, do źródeł zajrzeć, ale może właśnie nie w tym jest sens.

*Na chwilę zawieszam się na beżowej ścianie i czuję, 
jak mój oddech zaczyna być coraz bardziej równomierny.*




Gębę mi daj. No gębę mi daj!- z krzykiem.
Nieśmiałość tempo działania wyznacza. Spogląda na mnie spod długich rzęs, kościste dłonie na ramieniu mym składa. Przebrzydła dziwka o niewinnej buźce. Nigdy nie jestem pewna jej zamiarów i nasycenia emocjonalnego jakie wprowadza do naszego związku. Nieprzewidywalna, pozwala mi kierować sytuacją za pomocą sznurków przywiązanych do jej umysłu. A gdy upadam- z uśmiechem podnosi i po głowie głaszcze. Następnie o gębę prosi. I nie wiadomo jak długo to jeszcze będzie trwało. Ale pewne jest to, kiedy się to zakończy. Ale to temat do przemilczenia.


Kwestia realności jest chyba tym, co bardziej nas dzieli, niźli łączy. Tam, po drugiej stronie, czekają na Ciebie wierne fanki i wyznawczynie. Ale to modna przykrywka nie-takiej-szarości. Banał w undergroundowym wydaniu. I czuję, że zazdroszczę. Cholernie zazdroszczę, nie będę tego ukrywać. Zazdroszczę, bo po mojej stronie czekają mikroskopijne, czarne krople łez i wstrętu, które unosząc się w powietrzu zaklejają mi oczy, dłonie, zalewają w końcu w postaci smoły i kwalifikują do eutanazji. Choć zapewne i u Ciebie tak jest, to jednak smoła ta jest posypana brokatem. A to chociaż jakoś kurwa wygląda. A nie. Smoła. Smoła i wymiociny. I choć przykrywam to banałem, to i tak z daleka słychać szepty. A to już jest po prostu meczące.



To zabawne, jak sen mój Cię przywołał. I temat Twój tu poruszyłam. I jesteś. I wróciłeś. No, może prawie.. Przewidziałam to? A może po prostu zbliżał się "Twój" czas? W końcu minął już prawie rok, przyjacielu. Ostatnim razem było to rok i pięć miesięcy, a później dziesięć miesięcy zabawy. Idiotyzm. Wiesz, chyba nie chcę się w to znów bawić. Wiesz.. Chyba tym razem powinieneś dać mi spokój.


Struktura mi się rozwarstwiła. Gdzieś międzymiastowo, gdzieś międzywymiarowo.. Nie wiem w czym rzecz. Czy we mnie, czy w nich, czy w powietrzu, czy w polityce. I znów mogę mówić o zrozumieniu, znów mogę o różnorodności sytuacji, reakcji, ale chyba nie to powinno być sednem sprawy, skoro i tak kończy się tak samo. Dobijająca świadomość, której zmianę poddaję wątpliwości.


No i pozostaje kwestia dni. Moje ciało będzie już wolne, a nie unicestwione empatią i społecznymi przykazami. To dla mnie ważne. Choć nie wiem, czy powinnam aż tak cieszyć się na myśl o tym. W każdym razie w całej tej radości jest też obawa.



Obawa. Po prostu. 

wtorek, 28 listopada 2017

namalowałam historię łamiąc pędzel

15.11 napisałam (po "Chaotyczne kreski" tekst się urywa. Dokończyłam.):

Pogardziłam słowem. A może warto wypluć knebel i krzykiem ciszę wyrazić. Tylko jak przy pomocy umownych społecznych konstruktów dać sobie satysfakcję, a innym chaotyczną pustkę..?
Rozproszenie, lecz gdzie? W miejscu, gdzie dobrze być, choć nie jest łatwo. Kleista ciecz spływa po ramionach i tarzam się w pierzu. Rozproszyłam się, to pewne. Usunęłam charakter z oczu i namalowałam historię łamiąc pędzel. Maluję palcami i łokciem, podpieram się na rozedrganych mięśniach. Znikają srebrne ostrza w moich trzewiach, pojawiają się na nowo. Chaotyczne kreski układają się w znajome twarze, w brak wyrazu jego, w niego samego. I tańczą rozbryzgując rosę, którą napotykają na świeżo namalowanym pejzażu. Namalowany klif. Widzę, jak malarz skacze w przepaść. Gdy biegnę za nim rozpadam się gdzieś między dekoncentracją a uniesieniem bez wrażeń. Kto jest otchłanią? W czyich oczach utonął, lub- w czyich grzechach, co niewybaczone zostały. W czyichś na pewno. Albo w sobie samym. To nie jest moja zagadka. Ani moja sprawa. A jednak wolę tkwić w historiach dziejących się poza moim obszarem szklistości. To ani łatwe, ani trudne. Tylko później muszę zapaść się w pościel na sucho bądź mokro, by nabrać sił. Nabrać sił na koegzystencję ze sztuką.



___
Śmiesznie się dzieje. Najśmieszniej w głowie mojej, gdzie wołam jakieś odwrócone tyłem twarze bez wyrazu. I ma to sens. Jestem w stanie zauważyć schematy. Rozumiem zależności i wyłapuje drobne reakcje. Ale to nie zmienia za dużo.

*
Dziś było ich zbyt wiele. Tyle gęb w jednym miejscu. Jechaliśmy tramwajem. Każdy z nich jechał do przyszłości. A ja ich o przeszłość pytałam. Jednego tylko.. o przyszłość chyba. To zależy, w co wierzyć. Ale ja nie wierzę w zmartwychwstanie.

To był jakiś zblurowany obraz w odcieniach szarości. Nabazgrałam różowy napis, jakiś skrót. M$V? Sprawdziłam. M$X. Już nie do końca wiem co to oznaczało, mogę się tylko domyślać. Ale wiem, jaką miało dla mnie wartość emocjonalną. I historia koło zatoczyła. No tak, j.w. rozumiem jakie mechanizmy za tym stoją. Ale co to zmienia, skoro przestałeś istnieć?

Zwykle to otoczka. Aura. Blask. Ale tu mówimy o czymś, co stało się bazą. Czarna dziura, która wytworzyła próżnie. Jak UPS-D, tylko w rzeczywistości. I wszędzie słyszę "run". A do ludzi migam światłami. Ale nikt o tym nawet nie pomyśli.

Planowałam zawrzeć tu więcej, opisać poszczególne przypadki, ale.. jakoś tak mi się uczucia w brzuchu poprzewracały, a jak wiadomo mikroflora jelitowa ma ogromny wpływ na mózg, że nie dam rady napisać nic więcej.

Chyba nie pozostało mi nic, tylko czekać, czekać, czekać. Jak zawsze.

niedziela, 24 września 2017

Pełnia.

Denerwuje się, bo dziś jest mój ostatni dzień wakacji i w związku z tym chodzi mi po głowie tekst "Twoja skóra pachnie jak ostatnie dni wakacji". A wole mieć w głowie.. ładniejsze rzeczy.



Biegną mi przed oczami słowa, i gesty, i zapachy przeróżne. Ludzie, zmiany relacji, wymiany w hierarchii.. Tak wiele czynności i motywów, tysiące znaków na niebie i wydumanej pewności ówczesnego stanu rzeczy. I lubię ten mój świat. Naprawdę.
Lubię oczy rozbiegane, ciągłą walkę dążeń, zaskoczenie na twarzach ludzi, gdy opowiadam im trywialność. Doganiam myślą kolejną myśl, niektóre wyrzucam, inne celebruje do granic możliwości. Zmienia się zewnętrze, zmienia się wnętrze. Czasem nawet w ciągu ułamka sekundy. Pojawia się lęk lub po prostu głośne westchnienie. I co jakiś czas jestem w tym miejscu, jakieś 40 km nad Ziemią, zamiast oczu mam studnię, a zamiast serca ogień.

Powtórzył się schemat, którego tak się bałam. Ale to chyba dowód na to, że jest to nieuniknione.. więc chyba nie będę się tym przejmować. To głupoty, głupoty, głupoty. Tylko chyba nie spodziewałam się tego w takich okolicznościach ( w tym momencie się trochę śmieje xd).



I wypuszczam myśli moje niesforne na przestrzeń czasowookolicznościową kilkumiesięczną. Nienasycenie niedoświadczeniem, a wiem, że piękne rzeczy już tylko czekają by się napatoczyć pod moje bose stopy.  Czuje niesamowicie przyjemną pełnie dookoła siebie i w sobie. Jak cudnie mi się świat zewnętrzny układa. Dominujące emocje to przede wszystkim spokój. Później jest radość i spełnienie. Jest dobrze. Jest dobrze. To miłe. ...i chyba już kiedyś wspominałam, że jest zaskakujące ;)


Zbieram się w sobie, przybieram moją powerpose i zakładam okulary na nos. Jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi to stałam się kolekcjonerem pięknych emocji. I jutro właśnie idę na łowy.


I dorzucam niedokończony fragment tekstu napisany jakiś czas temu:




I tak płynie mi. w rozbieżności. dwojakich sił.
I plącze się niemiłosiernie. siwy dym.
I zimno mi. Choć ciepło i tu. i tam. mogłabym... rozpłynąć się. Aż.


biegnie, strudzona szarym pędem bez podłoża, noga moja-na szynach
ruszyła
kurtyna
i szyja moja owita. strumieniem łez. lecz można też. rozkwitać.

rozkwitam więc.

myśl jego wonią cielesną do góry
cielesność wonią moich myśli niedbałych
obawy- co stokroć mocniej od żaru palą
ze skały- skruszonych moich poddanych.



Dobranoc. Mam tylko nadzieję, że dziś już nie obudzę się z krzykiem przez koszmary.

środa, 30 sierpnia 2017

rozerwane płótno bez ramy

W ostatnim czasie napisałam sporo tekstów. Włączyłam do życia rytuał pisania w drodze do pracy. Z wakacyjną pracą przygodę na ten rok już zakończyłam. I rytuał chuj strzelił.
Ale nie o tym.
Te teksty to takie opisy krótkich migawek, najmniejszych emocji, impulsów, bardzo abstrakcyjne formy, coś w stylu notki "dziwka robi mi kawę" czy jak to się tam nazywało. Myślałam, żeby notkę zbudować właśnie z tych krótkich form. Ale dziś, po prawie miesiącu, usiadłam do pustej, wirtualnej kartki i ... chyba mam większą potrzebę przelewania swojej aktualnej głowy, niż przeszłych dni, które już dawno nie wpisują się do mojej ciągłości 'ja'.


Mam też poczucie, że ten wpis jest dość bezsensowny. Jutro będzie totalnie nieaktualny. Tym bardziej, że dziś targają mną jakieś totalnie idiotyczne wewnętrzne gówna, o których wstyd mi nawet komukolwiek mówić. Głębsza analiza wykazała sprawczość, ale no. Nie jest to istotne. Chyba.





Może w tych surowych ścianach, z surowym sufitem
pod blachą gołą, dudniącą deszczem
gdzie przyciąganie ziemskie jest większe
a wskazówki zegara nie mają sił na ruch

Może na białym korytarzu, gdzieś między zielenią
a betonem wylanym na podłogę, z zamysłu
gdzie po zachwycie przychodzi zawód
i karmimy się marketingowym shitem z ulic

Może w nierozplanowanych mądrze strukturach
nowoczesnego budownictwa bez polotu w lotniczej okolicy
gdzie rozpościeram swoją skórę w formie dywanu, od lat
choć nawet nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tu była


Gdzieś na pewno
bo przecież
nie mogę być

nigdzie

pomimo kruchości
ulotności
i braku realności

tych kilku kolorów
niedbale w plamach rozlanych
na rozerwanym płótnie
bez ramy





Mam zaskakująco wiele wątpliwości do tego co tu teraz piszę. I za każdym razem przy tego typu odczuciach po prostu dopisywałam "głupoty, głupoty" czy coś w tym stylu i sprawa była rozwiązana. A teraz nie wiem jak się do tego odnieść. Bo wiele osób czytając to stwierdzi, że to gówno i spierdalaj. I rozumiem to, bo to tylko nieprzemyślane rzyganie na klawiaturę jakiejś randomowej laski. Ale czy pisząc otwarcie, że piszę gówno, nie obrażę osób, którym się to podoba (a wiem, że tacy są)?
I nie wiem po co roztrząsam się nad taką kwestią, bo przecież to mało istotne.
Siadam, piszę, publikuje. Ktoś czyta. Lubi- miło. Nie lubi- też spoko. I tyle. A ja wiercę w tym dziurę na wylot. Bezsensu. Wcale nie w punkt. Choć w punkcie.



(I choć podsumowując jest we mnie wiele stabilności i spokoju, to mam wrażenie, że pod gardło podeszła mi już fala atdsrkynśi i trochę się tego obawiam. )



Dobra, w sumie ta notka jutro będzie dalej aktualna, bo nie piszę o tym, o czym miałam początkowo pisać xd ale takie uroki luźnego przepływu myślowego.
A nie piszę o tym, o czym myślałam, że będę, bo chyba jednak jestem aktualnie w zbyt wielkim znaku zapytania i zbyt wiele niepewności zaprząta moją głowinkę. 



Co jakiś czas pojawiają mi się w głowie takie eksplozje, że gdybym miała 1:1 przelać to na klawiaturę, to wyglądałoby to tak:
kbenDiejiekdlemwlsmdmklkd;efled;de,d,sd;sdladskdfnsdhdhsd

Ale to trwa krótko. 


Ja pierdole, dzisiejsza notka to naprawdę jakieś straszliwe głupoty. Chciałabym móc wam opowiadać rzeczy, ale tak na żywo, rozmawiać, gęby głupie widzieć i się uśmiechać swoją jeszcze głupszą facjatą. Bądźcie mi, bądźcie namacalni. Miło było was poczytać w formie literek na tej stronie Sarahah, ale niektóre wiadomości były takie, że spokojnie moglibyście napisać na jakimś instagramie czy facebooku. 

A w odpowiedzi na pytanie to ten "oryginalny projekt" to był projekt literacko muzyczny (nie wiem czy to pisałam kiedyś). I mam go gdzieś z tyłu głowy cały czas. Ale od kilku miesięcy przywalony jest stertą jakiegoś gruzu, głupot i kilku ważnych spraw. Może kiedyś. Może, może. Wgl kwestia realizacji muzyczno artystycznej mocno wierci mi dziurę w głowie od lat. Ale chyba nie mam takiej odwagi. 


Ok, czyli co. Dzisiaj sobie ładnie posmęciłam, mając w sobie dużo energii (też tej negatywnej) powyrzucałam z siebie jakieś pierdoły. I za kilka dni znów tu wrócę, już pewnie w innej formie. Bo pewnie znów mi się całe życie będzie zmieniać, gdy tylko pójdę spać.



---> https://sadmadamme.sarahah.com/ <---


sobota, 29 lipca 2017

Jest zaskakująco.

Ta lekkość, gdy mimochodem wypełniają się słowa i myśli. I w głowie mojej wiruje obraz zamazany, plama bez treści, jedynie forma i kilka prostych odczuć, tych zapomnianych. Wspinam się po ściankach kolejnych elementów dokładanych do rozwoju wydarzeń. A jednak wszystko stoi w miejscu. I biegnie w naszych umysłach.

Znaki zapytania, to znaki na niebie, które od kilku miesięcy wydłubywały mi oczy. Zawsze zachwycam się tymi impulsami, które przeszywają mnie na wskroś i udają, że to nie one. Ogniki wygaszane w spojrzeniach bez intencji. Milczące wnętrze mojej osobowości.

Otwieram Ci świat bez dna. Trochę jak Wonderland w krzywym zwierciadle. I czerń zachwyca, i biel, i róż. I wszystko. To zaskakujące. I miłe.


I choć w tym momencie nie czuje nic, prócz bólu każdego najmniejszego fragmentu mojej przestraszonej skorupy, to skąpana jestem w pięknych, gęstych słowach. I ich otulanie daje spokój. W tym całym niepokoju szarości.



Nie wiem czy się rozpoznamy. Czy jednak nie jestem jedynie obcą kreaturą gdzieś na drugim końcu korytarza. Nie wiem czy moje drżenie mięśni twarzy łączy się z moim imieniem. Czy śmiech mój wybrzmiewa tym samym echem. I czy nie jesteś po drugiej stronie lustra. W świecie, w którym nie istnieję.



Odkryłeś przede mną kartę złości. Rozmyślam nad realizacją i wbijam sobie paznokcie w ciało. Nie ma dla mnie nic gorszego. Ale jak nie niedługo, to później. Moje zaplanowane cele zawsze się realizują. Prędzej czy później. I to nie tylko ze względu na realne postrzeganie możliwości zarówno świata zewnętrznego jak i moich własnych predyspozycji, ale też na upór. Mogę czekać. Mogę czekać na Twój obłęd, absurd i mój triumfalny, milczący śmiech.



To ta historia, w której przydałoby się, aby pojawił się ktoś rzucający spoilery. Ciekawość roznosi mnie od środka. Póki co mam skrawki, które zbieram z zabałaganionej podłogi i przytulam. Przytulam aż do połamania kości.




Przeurocza jest ta ostrożność. Dobór słów, określeń. I wybuchamy, gdy okazuje się, że mamy tak samo. Wszystko przychodzi naturalnie. Co w teorii powinno być przerażające.
A chyba nie jest.
Jest zaskakująco.



Wpatruje się tępo w ściany, które przesiąkają bakteriami. Nie lubię tego stanu, w którym ciało odmawia posłuszeństwa i nie współgra z moim umysłem. Łykam ohydne tabletki i liczę, że z każdą godziną będę czuła się coraz lepiej (spoiler: tak się nie dzieje).




A tak poza tym, założyłam coś takiego:
https://sadmadamme.sarahah.com/
można mi pisać rzeczy. anonimowo. bez obaw.


sobota, 22 lipca 2017

biały kot w czerwone paski

[tekst usunięty]

I milczę. I zmącona biel mnie przytłacza. Chodź dziś już w żółci i zieleni barwy się odziewa i daje nadzieję na uniknięcie prawdziwego piekła włóczenniczych podróży do składowiska wspomnień wszelakich.


Ośmioro rąk wyciągniętych, przez mydlaną stratosferę powstrzymywane, już nie oczekują naiwnych spojrzeń i bezdźwięcznych języka wygięć. Chwytają się kilku brudnych ścian odartych z planów daleko idących i przestrzeni najbardziej zaufanej.
I nie wiem czy jestem bardziej przerażona, czy zobojętniała. W tym całym chaosie czuje ogromny spokój, choć gdziekolwiek nie spojrzę tam widzę, że nie powinnam. Sama sobie krzyczę do ucha to samo, co Pan B. powiedział mi kilka lat temu. Chyba czeka mnie powtórka z rozrywki. I o dziwo, tym razem chyba wydaje mi się to trudniejsze. No chyba że przesycony umysł nie rejestrował już wtedy tego dysonansu. Chyba. Chyba. Chyba. A wydaje mi się to trudne ze względu na normy kulturowe, które chcąc nie chcąc ignorują pewne problemy i włączają je do szarości życia codziennego. Wydaje mi się to trudniejsze, bo nazywałam to "jedynym X jaki mi został".


I nie chce mi się już wierzyć w ludzi. I to pierwszy od dawien dawna moment, gdy nawet nie zdążę oszaleć, a już się wypalam, macham ręką i wcale nie jest mi przykro. To miłe. I przerażające.
I chyba zdrowe. W tej całej niezdrowości.


Wchodzę w dziwny tryb. Przeistoczyłam się z zewnątrz do wewnątrz i choć czuję jak z jamy brzusznej wyłaniają się ostre igły w każdym kierunku świata, to po czasie i tak boleśnie chowają się z powrotem. To wizja, którą miałam gdy byłam młodsza. Czułam, że mnie to nie dotyczy. Czułam, że ja zawsze jestem i będę rozciągnięta gdzieś między Wiedniem a Moskwą. Teraz też jestem rozciągnięta, ale gdzieś w środku, między mostkiem a miednicą mniejszą.
To zupełnie inny świat. I ta zmiana powoduje utratę kontroli, ta zmiana powoduje że mistyczne naczynie (o którym już tu kiedyś opowiadałam) tak łatwo się przepełnia. Lata wyuczonej samoświadomości stają się nieprzydatne, gdy zaczynasz nie rozpoznawać samej siebie.



Kłócę się z nim w głowie. I nie wiem czy tym razem podoła. Ale chyba narazie nic innego mi nie pozostało.



Milknę znów w swojej głowie, idę uśmiechać się żałośnie do sufitu i narzekać samej sobie, że jutro idę do pracy. Biały kot w czerwone paski ma ostatnio w zwyczaju tak spędzać noce.

wtorek, 13 czerwca 2017

Mój przyjaciel nie żyje.

12.06.2017.
Ostatnie w tym roku spotkanie koła naukowego, ostatnie spotkanie z Ł. przed jego wyjazdem i ostatni raz w życiu, gdy w moich myślach byłeś istniejącym bytem.

Czy to nie egoistyczne, że dowiedziawszy się o Twoim samobójstwie poczułam, że cały świat zwala mi się na głowę, kiedy to właśnie Tobie ten świat zmiażdżył skronie i nie byłeś w stanie go udźwignąć..?


Moja głowa wędruje w przeróżnych kierunkach.
Ciężko jest mi uwierzyć, że za niedługo nie dostanę od Ciebie wiadomości o treści ,,Ale jesteś naiwna, Gofryk" albo że na pogrzebie nie wyskoczysz z krzaków ze swoją gitarką i nie zaczniesz śpiewać jakiejś zaskakująco głęboko-głupkowatej piosenki.
Ciężko mi uwierzyć.


Już raz świat o Ciebie zawalczył, 23 listopada 2013, gdy w środku imprezy półmetkowej napisałeś mi wiadomość, że postanowiłeś ze sobą skończyć. Cała nasza burzliwa historia tłucze mi się gdzieś między miłością a nienawiścią.. I ślęczę jak głupia nad wszystkimi rozmowami, w których co 3 zdanie to ,,boże jesteś dla mnie taka ważna/taki ważny". Gdzie się podzialiśmy przez ten czas? Rozdzielił nas taki idiotyzm. Oboje nie byliśmy bez winy w całym tym zamieszaniu. Tylko że jakoś wcześniej wracaliśmy zapłakani w swoje objęcia przepraszając się nawzajem. Tylko nie tym razem.

Jak zawsze w takich momentach oblewa mnie wygryzające wnętrzności poczucie winy.  Ale inna, bliska mu osoba powiedziała ważne zdanie - ,,Myślę, że każdy kto był kiedykolwiek bliżej z Kacprem ma teraz wyrzuty sumienia.". I jest to niepodważalna prawda.



Wiele godzin spacerowałam ze zdrętwiałą ręką, tylko po to, by zapobiec tragedii. Rozwiązując swoje wewnętrzne dylematy moralne starałam się rozwiązywać Twoje problemy. Z każdym dniem, gdy mówiłeś, że Ci się nie udaje, czułam, że jest coraz lepiej. I to trwało i trwało. I mój głos był jedynym głosem. Później już tylko oddalająca bliskość i osobne załamania. Dźwigaliśmy razem kawał niezłego gówna, przyjacielu. Kocim indywidualizmem wyznaczaliśmy ścieżki.
I wiem, że za to, co teraz robię, dostałabym Twoje głośne westchnienie i opierdol w stylu ,,ja pierdole Gofryk, to jest tak ckliwe, że aż chce mi się rzygać". Ale wiem, że później dodałbyś ,,ale i tak Cie kocham".

Od któregoś grudnia 2013 mam zawsze przy sobie Twój rysunek, nosze go w portfelu. To chyba jedyna namacalna rzecz jaka mi po Tobie pozostała. Choć nie wiem czy bardziej namacalne nie są wspomnienia, niźli kawałek kartki zabarwionej tuszem.


Spodziewałam się Twojej przedwczesnej śmierci, ale jednak nie sądziłam, że będzie ona spowodowana samobójstwem.

Tak czy inaczej.
Byłeś pięknym, smutnym człowiekiem, który przez kilka lat był dla mnie jedną z najważniejszych osób pod słońcem. Dziękuję.



Dwa słodziaki




Trzy koty 




Dwójka smutnych ludzi z papierosami.



niedziela, 11 czerwca 2017

W pewnym stopniu jesteś nikim.

Bolą mnie słowa. Znaczą tyle, co szczerość. A w mojej głowie jak obelga. I to ta najgorsza. Jesteś niechciana. Co znaczy, że w pewnym stopniu jesteś nikim.


Nie mogę się wyzbyć tych filtrów, które metale ciężkie na wierzch wyciągają. Rdzą mi stawy obrosły i bezużyteczną marionetką w jego oczach się stałam. Zawsze nią byłam. Ale z przekonaniem swojej sprawczości. I tylko oczy patrzące się zmieniają jak w kalejdoskopie. I oświetlenie sceny. Spektakl dla jednego, niekochanego aktora. Bez serca.


Co to za kot? Mruczy do ucha i wygląda przez okno. Wąsami łaskocze moją moralność. Z rozkoszy codzienności, w betonowym paśmie niepowodzeń tonąc, wbija mi pazury w krtań i owija mnie swoim ogonem. I nie ważne czy jestem przytomna. On robi swoje. Można by pokusić się o stwierdzenie, że jest moim najlepszym przyjacielem, w końcu jest ze mną od tylu lat. Ale gdy krew miesza się ze łzami zaczynam w to wątpić.


Działania na kontrze wywracają świat do góry nogami. I przeplata się dążenie-unikanie pulsując w rytm moich mrugających oczu. Nic nowego. A wręcz powrót na stare śmieci. I nie chce nikomu zawracać sobą głowy. A z drugiej strony co dzieje się, gdy tylko zatrzaskują się drzwi.


Aby tradycji stało się zadość nucę w kółko mantrę na utratę pamięci i wspomnień emocji. I wiem, że to nic poważnego. Ale chyba z braku laku mój celownik osiadł na bezbronnej twarzy. Prostuję stawy i przemieszczam się na zwiedzanie opuszczonych świątyń. Spleśniałe pająki wiszące pod sufitem dały mi do zrozumienia jak długi czas mnie tam nie było. No cóż, kilka lat temu ogłaszałam, że dawno jej nie widziałam, a dziś witam ją z mniej lub bardziej na siłę otwartymi ramionami. Łamanie kołem.


Gorzej nie będzie. A teraz.. Teraz i tak jest nieźle.

czwartek, 25 maja 2017

nie istniejemy. My.

***

Kostka brukowa przewijała mi kolejne kroki na soczewkach. Zblurowane miasto bez ludzi. Słońce zgasło i nic nie zapowiada, aby miało tu wrócić. Wspominam jego twarz utkaną z wyobrażeń i tych kilku chwil, gdy gościł okoliczne dwa metry mojej przestrzeni osobistej. Szkoda, że nie istnieje. Że nie istniejemy. My.
Zlepki słów kołatały mi się po głowie. Podniosłam swoje kości i schowałam się pod śmietnikiem. Wtedy zaczął się pokaz. Zaczęli wypełzać ze swoich nor i modlić się do czerwonego księżyca. Rozpoznałam w nich swój obłęd. I dehumanizację. Oczy mieli wyłupiaste i przykryte cieniem krzaczastych brwi. Wargi wyginały się w nienaturalny grymas. Nagle mnie dostrzegli. Wiedziałam, że to będzie mój koniec. Albo początek.


***



Dużo mam w głowie i na głowie.  A przez dłonie przesypuje się pustka. Powieki wiszą w połowie drogi do rzęs dolnych i obserwują powidoki z wczorajszego dnia. Rozedrgało mi się serce, a dopiero zaczęłam zapuszczać korzenie w realnym świecie. Gubię przedmioty i myśli. Słowa dławią czystość relacji. I sytość. Umysł mój się przerzedza. Choć emocje gęsto w nim goszczą. I lęk. On nad wszystkim czuwa. 


Mam ochotę robić sztukę. Wyrażać się. Bo tu.. tu jest tylko tekst. Kto z was słyszy, czy dany fragment to krzyk czy szept? I jaka muzyka leci w tle? I ile tłuczonych szklanek słychać w oddali?


Konieczność kamuflażu. Nic nowego. Pytanie czy go zdejmę. Czy będzie sens.


Zaczyna się proces przekształcania. Już widzę te palpitacje serca, wymioty i zdzieranie skóry z żałości. Nieopisaniowość z ciekawości przyszłości. Ah. 


Zbliża się dzień zakończenia d. Trochę mnie to przeraża. Czy będę potrafiła żyć normalnie?

środa, 24 maja 2017

bez miąższu

I jeden wciąż. Jedyny. A drąży i drąży, bez miąższu w mej głowie zaprzysiężonej. Bez końca.
I jak mam z ludźmi rozmawiać? Ich głowy wypełnione pustką pod ciśnieniem, zaraz eksplodują twarzoczaszki i wyleją się na mnie głupoty. A ich w bród, smród tylko niedomytych idiotyzmów mnie przytłacza. I sama  w głowie swojej. Rozmawiam. A jakże.


Nie wiem kim jestem. Przekręcam głowę by wzrok wyostrzyć. Nie wiem w czyich oczach się odbijać by prawdę dostrzec. Uwijam się. Przybieram formę dostosowaną do wymagań. W kształt. Jakiego potrzebujesz.

Można by rzec, że jednak zrobiła z nim to samo. Zobaczyłaś? Ale tym razem jest trochę inaczej. A może było. Ale tylko na początku. Teraz jestem zła. Bo czuję bezczelność i kłamstwo. Nie wierzę w żadne słowa.

Rozległe wiązki myślowe wypuszczam. Niektóre nie znajdują gruntu przyczepnego, więc wracają obijając mi skronie. Lustro na którym siedzę ukazuje mi twarz pokrytą zmarszczkami. Rozpadłam się na milion niedokończonych tekstów. I tonę. Oddychanie beztlenowe.


Zbyt szybko się wypalam. A może rozpalam? Już ciężko za tym nadążyć. Siarka wypływa mi spod paznokci i obłęd mi skórę roztapia. Jednocześnie dążę i unikam. Później konam. Studzę rany wypalone żarem. Podejmuję kolejne próby, choć wiem co mnie czeka. W końcu ćmą jestem. Mało we mnie z człowieka.


Boję się prosić ludzi o podnoszenie mojego ciała z podłogi. Jednak coraz głośniej szepcząc krzyczę im do uszu, bo chyba nie do końca ufam samej sobie. Granica, cienka granica. Już jedną przekraczam, wiązką B.

I znów spowolnioną motoryką zamykam usta i umysł. Oddaje się Fortunie. Ale nic nie zakładam. Ale to się pewnie zmieni. Bo znam siebie. A ten blog, do kurwy nędzy, od tylu lat jest ciągle o tym samym.

piątek, 5 maja 2017

A po PESTCE przyszła PUSTKA.

Banałem trącąc zastanawiam się, czy to nie był tylko sen. I słów mi brak. A uczuć tak wiele. Choć teraz została już sama pustka. po pestce.

Były obawy, był płacz, był brak snu. Ale gdy w końcu dotarłam wagonem bydlęcym do docelowego miejsca, wszystko się zmieniło. Choć też nie na początku.
Ta obcość. Surowość. Nijakość. I nawet nie zauważyłam momentu, w którym ściany i obrazy ewoluowały mi w rękach, eksplodowały w sercu i rozpłynęły się w żyłach. Przypływ emocji, które ukoiły moje rozedrgane ciało. I oni.

Dopiero po dłuższych chwilach zamyśleń znalazłam sposób. Skuteczny. Malujący uśmiech na mojej twarzy i wyzwalający mój idiotyczny śmiech. A to piękne.

Zmęczenie, niewiele snu, chaos, wyczekiwanie, powroty, śpiewanie rodzicom po pijaku, i od nowa, od rana, ponownie. Ucieczki z zimna (choć i były elementy rozgrzewające) do ciepła (gdzie czasem były elementy chłodzące). Koncerty, westchnienia, przysypianie z nudów, ekstaza, niewygodne siedzenia, zatapianie w fotelach, bolące gardło, katar, spojrzenia, wydatki, spacery, liczenie, wspomnienia, pragnienia, spełnienia, przyjaźń, miłość, radość, radość, radość. P E S T K A .


A jeszcze gdy Fortuna kulawa mi ludzi przynosi.. To dopiero są piękne dary.


To była IX edycja festiwalu. Pokonała edycję VI i VII, które dotychczas przynosiły najwięcej wspaniałych wspomnień.

Tegoroczna Pestka koi ból wizji niepojechania na Woodstock. (choć nadal wierzę, że pojadę)

I nawet ból braku ich mi zmalał. Na jak długo, ciekawe. Ale ważne, że nie drąży mi umysłu. I uśmiecham się, gdy zamykam oczy.



Domyślam się, że niedługo powstanie nowa notka. Bo za dużo jest we mnie. I dookoła mnie. Ale to nie czas na to.

I znów. Uśmiecham się, uśmiecham, uśmiecham.

środa, 19 kwietnia 2017

Dziwka robi mi kawę.

To takie dziwne uczucie. Niby tylko kilka słów. I dźwięków.

A wspominam krótkie telefoniczne na balkonie, bo zimno
złą emocję z nim związaną
i smutek, bo jedynie uśmiechem zareagował

Wspominam przestrzeń
i śmieje się
bo coraz mniej jej z każdym kolejnym zamówieniem

I jeszcze trochę nieszczerości
jej się w zeszłym roku sporo przewinęło
przez co żałowałam, ponownie

A nibytylkokilkasłów.idźwięków.


A i historię w koło plotę, na własne życzenie, tylko teraz bardziej restrykcyjnie. Bardziej idiotycznie. W całej tej świadomości.
Nawet nie ma co tu opisywać. Tak jest i tyle. Bucznie twarz wykrzywiam i zalewam się toksyną od środka. Ale w jakże nieistotnie szczytnym celu!





Znów mi trębacze dmą w skronie skamieniałe, znów kręgosłup moralność fałszywa złamała
świergotaniem rozżarzonych komór migoczących wytańczyłam jesień

I lęk mnie ogarnia; i spazmy fałszywe
dżentelmen mi okno wybija; dziwka robi mi kawę

I wydawałoby mi się to być w porządku
gdyby nie pobrudzona firanka
i laktoza


(^w trakcie pisania powyższego fragmentu dopadła mnie dziwna lakoniczność, którą zauważyć można po lejkowej konstrukcji tych wypocin


Najgorsze są te obawy
o utratę przytomności
czy o komentarze
a nawet o zwyczaje, których nie powinno się łamać )


Kawę więc przepuściłam przez filtr spojrzeń
firankę zaplotłam w pętle
choć problem miałam, bo żaden marynarz mnie supłów nie nauczył

Dziwka siedziała pod kaloryferem, plotła wianek i marszczyła brwi
Dżentelmen wykręcał po kolei wszystkie żarówki w moim mieszkaniu

Wzięłam łyk. Oboje zaczęli przyglądać mi się przez otwory w gazetach.
Na pierwszej stronie widniała data. W 50-cio letniej gazecie dziury wycinać?
Może choć towarzyszyła im nadzieja usunięcia komunizmu, a nie tylko podglądactwo.

Dźwięk otwieranych drzwi poderwał mnie na nogi.
Podbiegłam szybko, wetknęłam oko w wizjer
przerażona obserwowałam pusty korytarz i mrugałam w rytm wciąż otwieranego zamka

Cofnęłam się, odgłos rozsadzał moją głowę
potknęłam się o tę pętlę nieszczęsną
głowę na rozbite przez dżentelmena okno nabiłam
krew mi spojówki zalała
aż w końcu odgłos ustał

Towarzysze odłożyli gazety
dokończyli firanki supłanie
odciętą głowę w nią wsadzili
i kawą polali. i mlekiem. z laktozą.

Skurczyli się do kocich rozmiarów
i bezszelestnie przez dziurę w szybie wyskoczyli
a mnie obudził dźwięk otwieranych drzwi
i ciepłego przywitania w postaci ust na czole.






Nawet nie chce mi się tego czytać w sprawdzeniu błędów, sensu i czegokolwiek.

Eh, głupoty, głupoty. Jest druga w nocy. Jestem sama w mieszkaniu. I teraz naprawdę boję się, że usłyszę ten dźwięk. Albo, co gorsza- że go właśnie nie usłyszę.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Dzień z mojego życia.

Siedziałam w pustym pokoju. Jego wyposażenie utkane z przeźroczystych nici okropionych rosą rozminęło się w tchnienie.Wpatrzona w ścianę poczułam bezwonny odór słońca. Zmarszczyłam brwi. Twarz moja nie była posłuszna. Sienna moc mi ją w uśmiech wygięła, rozciągając kąciki ust aż do rozlewu krwi. Zamarzające łzy wtopiły się w skronie a ja w bezruchu zatopiona szczerzyłam pożółkłe od bólu zęby. Szwy gojące się na policzkach puściły i poczułam przypływ ciepła. To twarz moja, topiąca się, zalewała mój świat.

Ugasić pożar!! - krzyczał ktoś z dworu. Moje sklejone oczy pozostawały obojętne na łunę światła. Słyszałam tylko bicie serca i czułam drżenie.

Chyba rozrastam się, korzenie zapuszczam, jak i układ nerwowy mój robi. Coś wewnętrznie ulokowanego rozrywa mi żyły. Podpalone zawiniątko rozbija moją balkonową szybę.

Uderzam tyłem głowy w coś twardego. Jest ciemno i zimno. Wyczołgując się spod łóżka zobaczyłam jak upadają zwęglone ściany, za którymi rozciąga się zielona przestrzeń.

Uderzam tyłem głowy w coś twardego. Jest ciemno i zimno. Wyczołgując się spod łóżka zobaczyłam jak upadają zwęglone ściany, za którymi czyhała na mnie pożoga.

To był jeden dzień z mojego życia.




Przetaczam się gdzieś między myślą o chorobie, skutkach choroby a bezsensem.

A, no i jeszcze myślę o nich. Ale to u mnie niezmienne od lat.


I nic chyba dodawać nie trzeba.
No może tylko to, że się trochę martwię.

piątek, 10 lutego 2017

Nie myśl, że u mnie jest źle, bo tak dobrze nie było jeszcze nigdy. Krótko i na temat.

Wystarczy że mały fragment mojego nastroju (smutek) wezmę na tapetę i przemielę go przez filtry poetyckiego pieprzenia, aby ludzie wywnioskowali sobie, że jestem nieszczęśliwa.
Niedziwne w sumie, bo blog ten jest formą pewnego rodzaju kontaktu ze światem. Jednak pamiętać należy, że o smutku łatwiej się pisze, niż o radości. Przynajmniej ja tak mam.
Dlatego też notki nie pojawiają się codziennie- pojawiają się wtedy, gdy pojawia się jakaś głębsza, negatywna emocja- smutek, niepewność, złość. A ich jest w moim życiu niezbyt wiele. Dlatego i notek jest niezbyt wiele.
Smutek? To normalne. Dopóki nie wypełnia on każdego spojrzenia i każdej myśli, to jest to normalne. Ja po prostu z takiej emocji plotę jak tylko potrafię i biorąc ją na warsztat tkam, tkam, tkam, aż nie rozwikłam zagadki we mnie drzemiącej i aż nie przemienię jej w coś pięknego.
Ah, ale nawet gdy o pozytywnych rzeczach piszę, to i tak w głowach ludzi wybrzmiewa negatywny ton. Może faktycznie powinnam dawać emotikony, by odbiór był prostszy? ...ale chyba nie o to chodzi.


Wróciłam do wspomnień. Z przerażeniem śmieje się, bo z ręką na sercu bym zaprzeczała, gdyby mnie ktoś zapytał. A jednak. Wydarzyło się. Ja sama naprawdę tego nie pamiętam. Ale dowody rzeczowe są przeciwko mnie. I jako przykład mogłoby być to podawane. Zapewne ludzie też reagowaliby wzywając imię Jego nadaremno. Śmiesznie jest odkrywać zapomniane karty przeszłości. I uśmiechać się, mając świadomość, że wszystko jest już za mną.




I zastanawiam się czy wykonać ruch. Niby do niczego mi to niepotrzebne, a jednak gryzie od dłuższego czasu. Tak po prostu. Po ludzku. Narazie jawi się to jako wielki znak zapytania. A jak będzie- czas pokaże.



czwartek, 2 lutego 2017

Kiedy ręce sypią Ci się w słowach- krótka fotografia literacka ze smutnym wydźwiękiem.

Kiedy ręce sypią Ci się w słowach,
a twarz rozpada się za każdym razem, gdy spojrzysz w lustro.
Na szubienicy dłoń ma zawisła,
w każdej z nich jest tyle samo winy.
Wypowiedziałam niewypowiadane "przepraszam"
bezszelestnie
o ścianę się roztłukło,
kawałki szkła mi oczy poraniły
ale przynajmniej nie trafiły
w jego serce.



Głowa moja mi zapachy na myśl przywodzi,
zagracona pustka wypełnia mój dom.
I tylko skojarzeniem, cielistym obłokiem
gdzieś daleko
maluje mi się Twój obraz.



Zasłaniam się,
stąd pytania,
o zmiany, o inny błysk w oku
A ja tylko
próbuję
jakkolwiek

oddychać

                                beztlenowo


                                                   pod wodą. 



Izolowana już sama się chcę wyizolować
kontratak wykonać
sama nie wiem
czy chcę
czy to tylko rozpaczliwy krzyk
jak każdy inny
w tej materii


Zapomniałam już jak to jest,
gdy ktoś obiecuje Ci dzień
a lądujesz w bezgranicznej otchłani
w której nie ma ani jednego wschodu słońca

Zapomniałam jak ważne jest, by nie planować nic z wyprzedzeniem
ani nie nastawiać się
bazując tylko na słowach innych ludzi. 


I problem mam bo nie wiem
co leży u sedna
ale pisząc to zdanie
przypomniałam sobie
że przecież nie rodzi się we mnie nic nowego
ciągle to samo
jedno, niezmiennie, dłuto
mnie drąży



Męczy mnie tylko to
że ciągle jest mi zimno
i w dłonie
i w umysł.

wtorek, 24 stycznia 2017

Jestem kalejdoskopem pragnień.

Wzdycham głośno.
Mogłam z tym wpisem poczekać na chwile, w której nie będę czuła się źle, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ale tego nie zrobiłam. I oto jestem. Chora i chora.

Na ile jest pewne to, co tak głośno powtarzam pod nosem, gdy tylko wybiegnę myślami we wspomnienia? A na ile jest to próba złagodzenia objawów b-line, które niewątpliwie drążą moje trzewia?

Ostatnie wydarzenia mają dwie etykiety:
Nie wiem- pierwsza z nich odnosi się do mojego niezdecydowania, niepewności i próby oddania się w wir wydarzeń. Od jakiegoś czasu mam dość podejmowania decyzji i rozporządzania ludźmi. Chciałabym trochę od tego odpocząć. Niech inni decydują. (z trywialnych zagwozdek: kto wybierze za mnie fakultet??)
Ambaras- i tu otwiera się cała historia założenia działalności pt. Ambaras. Jest to działanie szemranego towarzystwa, które jest tak szemrane, że nie ma nawet loga. Ale ma nazwę! A to już coś. Stowarzyszenie Ambaras powstało 01.10.1996r. i do dnia 01.01.17r. była to jednoosobowa organizacja, do której należały czasami osoby trzecie, będące na niższym szczeblu zaawansowania w szemraniu. Aktualnie jest to zespół dwuosobowy, działający w harmonii i w poszanowaniu dla międzysłownie ustanowionych zasad.



Jestem kalejdoskopem pragnień. 
Dobieram grę barw, rozłożystość ciał i tkam z tego oczekiwania. Odziewam w wytwory wirujące dookoła mnie energetyczne stworzenia. Kreuję. A w mojej głowie. Zmiana. 
I znów proces uruchamiam, dopasowuję się do nowej sytuacji, zmienia się świat, zmieniam się ja. 
Na próżno. 
.tkam.
 .bo.
.zmiana.



Końcowym wnioskiem jest to, co zwykle, co wiem przecież od kilku lat, a i tak daje się samej sobie nabrać. Nabrać w garść, ścisnąć, wycisnąć ostatni oddech. I w kołowrotku emocji gubię się jak mała dziewczynka. Mała dziewczynka, którą przecież jestem.


Nie wiem nic, nie chcę nic. Mam w głowie zamęt i jestem rozdarta. Nie czuje się z tym źle. Po prostu czasem tak jest. Zachowuje czujność na wewnętrzne stany mojego organizmu. Słucham. Zaleczam. Słucham. Pomagam. I tak w kółko, i w kółko, i w kółko. Nie można mieć wszystkiego. I znów "bogatsza o to, czego mieć nie będę". Caaaałe życie.



Tak po ludzku:

Grypo,
ty kurwo,
czemuś mnie
przed sesją
dopadła?

Czy nie mogłaś,
zachłanna szmato,
poczekać
dwa tygodnie?




I tym pozytywnym akcentem zakończę :)

wtorek, 3 stycznia 2017

Nieopisaniowość z konieczności kamuflażu

Zupełnie zapomniałam o przygotowaniu się na coś w stylu podsumowania 2016, czy coś takiego, więc notka nie będzie o tym. To znaczy właściwie już trochę jest.. Ale nie przejmie tu kontroli. Jaki był 2016? Najlepszy w moim życiu. Najwięcej radości w życiu. Najwięcej wzruszeń i uśmiechu. Sama go sobie wykreowałam i jestem z tego dumna. Ale łapczywie liczę, że 2017 będzie jeszcze lepszy :)

Roztrząsam się. I patrząc na pogodę zawsze liczę, że to z zimna, jednak później okazuje się, że nie do końca. Tak więc pisząc to trochę drgają mi słowa na ekranie, mogę przyjąć, że tańczą.
Moja głowa tworzy mi setki wątków dziennie, w każdy z nich pcham się całą obłością mego ciała, trochę jak naiwne dziecko. Póki się nie sparzę, nie zamierzam przestać. W końcu to przynosi mi emocje. W końcu.

Mam już plan. Póki co jeden, ale zawsze jestem do przodu. W innych mam jedynie zarys moich oczekiwań. Będę z nich tkać i tkać, aż wyściele sobie nimi drogę do szczęścia.

I to była niespodzianka. Znów mogłabym pisać o znakach na niebie i o tym, co mi wskazywały, a czego nie wiedziałam, ale chyba musiałabym o tym pisać w każdej notce. Ale to zawsze się tak sprawdza! Ja wyłapuje te sygnały i próbuje je ignorować, a później rozwija się historia i tonę. I później myślami wracam do tego zdania. I się uśmiecham.
Ale miało być o niespodziance. Miałam obawy. I bałam się moich wyobrażeń. A znów byłam stwórcą i nie siedziałam cicho. Najpierw rozlaniość słów podziwiałam, a następnie w proces zgłębiania wniknęłam. Zakochałam się w spacerowaniu na mrozie, zakochałam się w naturze na nowo, zakochałam się w widoku. Aktualnie z podwyższonym nastrojem dreptam po świecie i małymi stópkami w śniegu rysuje życie. Piękno małych chwil, mających ogromny wpływ na nasz mały świat.


Trzymam kciuki za świat, Twój, mój, wszystkich. Ze szczerego serca.
Znów wchodzę w te klimaty, że chciałoby się puścić Serja T., a w głowie jednak gra Coma.


Jakoś raźniej ruszam w codzienność i mam nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej.


W nieopisaniowości zakamuflowałam siebie.Z konieczności.