czwartek, 25 maja 2017

nie istniejemy. My.

***

Kostka brukowa przewijała mi kolejne kroki na soczewkach. Zblurowane miasto bez ludzi. Słońce zgasło i nic nie zapowiada, aby miało tu wrócić. Wspominam jego twarz utkaną z wyobrażeń i tych kilku chwil, gdy gościł okoliczne dwa metry mojej przestrzeni osobistej. Szkoda, że nie istnieje. Że nie istniejemy. My.
Zlepki słów kołatały mi się po głowie. Podniosłam swoje kości i schowałam się pod śmietnikiem. Wtedy zaczął się pokaz. Zaczęli wypełzać ze swoich nor i modlić się do czerwonego księżyca. Rozpoznałam w nich swój obłęd. I dehumanizację. Oczy mieli wyłupiaste i przykryte cieniem krzaczastych brwi. Wargi wyginały się w nienaturalny grymas. Nagle mnie dostrzegli. Wiedziałam, że to będzie mój koniec. Albo początek.


***



Dużo mam w głowie i na głowie.  A przez dłonie przesypuje się pustka. Powieki wiszą w połowie drogi do rzęs dolnych i obserwują powidoki z wczorajszego dnia. Rozedrgało mi się serce, a dopiero zaczęłam zapuszczać korzenie w realnym świecie. Gubię przedmioty i myśli. Słowa dławią czystość relacji. I sytość. Umysł mój się przerzedza. Choć emocje gęsto w nim goszczą. I lęk. On nad wszystkim czuwa. 


Mam ochotę robić sztukę. Wyrażać się. Bo tu.. tu jest tylko tekst. Kto z was słyszy, czy dany fragment to krzyk czy szept? I jaka muzyka leci w tle? I ile tłuczonych szklanek słychać w oddali?


Konieczność kamuflażu. Nic nowego. Pytanie czy go zdejmę. Czy będzie sens.


Zaczyna się proces przekształcania. Już widzę te palpitacje serca, wymioty i zdzieranie skóry z żałości. Nieopisaniowość z ciekawości przyszłości. Ah. 


Zbliża się dzień zakończenia d. Trochę mnie to przeraża. Czy będę potrafiła żyć normalnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz