czwartek, 6 kwietnia 2017

Dzień z mojego życia.

Siedziałam w pustym pokoju. Jego wyposażenie utkane z przeźroczystych nici okropionych rosą rozminęło się w tchnienie.Wpatrzona w ścianę poczułam bezwonny odór słońca. Zmarszczyłam brwi. Twarz moja nie była posłuszna. Sienna moc mi ją w uśmiech wygięła, rozciągając kąciki ust aż do rozlewu krwi. Zamarzające łzy wtopiły się w skronie a ja w bezruchu zatopiona szczerzyłam pożółkłe od bólu zęby. Szwy gojące się na policzkach puściły i poczułam przypływ ciepła. To twarz moja, topiąca się, zalewała mój świat.

Ugasić pożar!! - krzyczał ktoś z dworu. Moje sklejone oczy pozostawały obojętne na łunę światła. Słyszałam tylko bicie serca i czułam drżenie.

Chyba rozrastam się, korzenie zapuszczam, jak i układ nerwowy mój robi. Coś wewnętrznie ulokowanego rozrywa mi żyły. Podpalone zawiniątko rozbija moją balkonową szybę.

Uderzam tyłem głowy w coś twardego. Jest ciemno i zimno. Wyczołgując się spod łóżka zobaczyłam jak upadają zwęglone ściany, za którymi rozciąga się zielona przestrzeń.

Uderzam tyłem głowy w coś twardego. Jest ciemno i zimno. Wyczołgując się spod łóżka zobaczyłam jak upadają zwęglone ściany, za którymi czyhała na mnie pożoga.

To był jeden dzień z mojego życia.




Przetaczam się gdzieś między myślą o chorobie, skutkach choroby a bezsensem.

A, no i jeszcze myślę o nich. Ale to u mnie niezmienne od lat.


I nic chyba dodawać nie trzeba.
No może tylko to, że się trochę martwię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz