Siedziałam w pustym pokoju. Jego wyposażenie utkane z przeźroczystych nici okropionych rosą rozminęło się w tchnienie.Wpatrzona w ścianę poczułam bezwonny odór słońca. Zmarszczyłam brwi. Twarz moja nie była posłuszna. Sienna moc mi ją w uśmiech wygięła, rozciągając kąciki ust aż do rozlewu krwi. Zamarzające łzy wtopiły się w skronie a ja w bezruchu zatopiona szczerzyłam pożółkłe od bólu zęby. Szwy gojące się na policzkach puściły i poczułam przypływ ciepła. To twarz moja, topiąca się, zalewała mój świat.
Ugasić pożar!! - krzyczał ktoś z dworu. Moje sklejone oczy pozostawały obojętne na łunę światła. Słyszałam tylko bicie serca i czułam drżenie.
Chyba rozrastam się, korzenie zapuszczam, jak i układ nerwowy mój robi. Coś wewnętrznie ulokowanego rozrywa mi żyły. Podpalone zawiniątko rozbija moją balkonową szybę.
Uderzam tyłem głowy w coś twardego. Jest ciemno i zimno. Wyczołgując się spod łóżka zobaczyłam jak upadają zwęglone ściany, za którymi rozciąga się zielona przestrzeń.
Uderzam tyłem głowy w coś twardego. Jest ciemno i zimno. Wyczołgując się spod łóżka zobaczyłam jak upadają zwęglone ściany, za którymi czyhała na mnie pożoga.
To był jeden dzień z mojego życia.
Przetaczam się gdzieś między myślą o chorobie, skutkach choroby a bezsensem.
A, no i jeszcze myślę o nich. Ale to u mnie niezmienne od lat.
I nic chyba dodawać nie trzeba.
No może tylko to, że się trochę martwię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz