Długo to trwało, zanim dopadło- męczarnia z brakiem sumienia, męczarnia z koniecznością spełniania potrzeb pod-nad-(sama nie wiem jak)-rzędnych. Stąd moja reakcja.
Dźwiękowstręt, ciszowstręt, światłowstręt, ciemnowstręt, wszystkowstręt, labilnowstręt.
A jednak jedne przeważają, wygrywają i triumfują nad innymi. Zbyt agresywna- na piedestał wyniesiona, bo gdybym zbyt spokojnej słuchała, to jeszcze zarzygałabym swoje i tak zmęczone truchło. Rozlatuję się na milion elementów w płynnej postaci łez.
Przed oczami mam galaktykę; dwie ogromne gwiazdy celujące prosto w moje skronie. Towarzyszy im pięć mniejszych ( i ta jedna, z lewej strony ukryta, ta nieśmiała). Rozpraszają dookoła mnie wrażenie panoptikonu.
Zgasili mi słońce, podłogę rzucili mi w twarz, tańczą brudni od wczorajszej padliny. Niemoc czuję, niemożność czegokolwiek. Bezradnie obłość ciała mego na płaszczyźnie rozpierdalam, od niechcenia jakby, z lekkością udawaną i lepkością kończyn wyobrażoną obrzydliwą.
Włożyłam sobie nieświadomie taką dyskietkę do głowy, że te mechanizmy, które na skraj niemoralnego zachowania mnie doprowadziły, już się nie uaktywnią. Tym bardziej, gdy jestem ich teraz świadoma- już mnie nie oszuka.
Zagłębiam się w literaturę, która na nic mi się zda- prócz do humoru obniżenia.
Na równym poziomie BRAKU wszystko się utrzymuje, prócz kilku osób. Pozostałe nawet na bieguny wędrowały, jednak nie dziś. Dziś chyba myślę racjonalniej. Dziękuję, Super E.
Znów zdrętwiała mi dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz