Ta lekkość, gdy mimochodem wypełniają się słowa i myśli. I w głowie mojej wiruje obraz zamazany, plama bez treści, jedynie forma i kilka prostych odczuć, tych zapomnianych. Wspinam się po ściankach kolejnych elementów dokładanych do rozwoju wydarzeń. A jednak wszystko stoi w miejscu. I biegnie w naszych umysłach.
Znaki zapytania, to znaki na niebie, które od kilku miesięcy wydłubywały mi oczy. Zawsze zachwycam się tymi impulsami, które przeszywają mnie na wskroś i udają, że to nie one. Ogniki wygaszane w spojrzeniach bez intencji. Milczące wnętrze mojej osobowości.
Otwieram Ci świat bez dna. Trochę jak Wonderland w krzywym zwierciadle. I czerń zachwyca, i biel, i róż. I wszystko. To zaskakujące. I miłe.
I choć w tym momencie nie czuje nic, prócz bólu każdego najmniejszego fragmentu mojej przestraszonej skorupy, to skąpana jestem w pięknych, gęstych słowach. I ich otulanie daje spokój. W tym całym niepokoju szarości.
Nie wiem czy się rozpoznamy. Czy jednak nie jestem jedynie obcą kreaturą gdzieś na drugim końcu korytarza. Nie wiem czy moje drżenie mięśni twarzy łączy się z moim imieniem. Czy śmiech mój wybrzmiewa tym samym echem. I czy nie jesteś po drugiej stronie lustra. W świecie, w którym nie istnieję.
Odkryłeś przede mną kartę złości. Rozmyślam nad realizacją i wbijam sobie paznokcie w ciało. Nie ma dla mnie nic gorszego. Ale jak nie niedługo, to później. Moje zaplanowane cele zawsze się realizują. Prędzej czy później. I to nie tylko ze względu na realne postrzeganie możliwości zarówno świata zewnętrznego jak i moich własnych predyspozycji, ale też na upór. Mogę czekać. Mogę czekać na Twój obłęd, absurd i mój triumfalny, milczący śmiech.
To ta historia, w której przydałoby się, aby pojawił się ktoś rzucający spoilery. Ciekawość roznosi mnie od środka. Póki co mam skrawki, które zbieram z zabałaganionej podłogi i przytulam. Przytulam aż do połamania kości.
Przeurocza jest ta ostrożność. Dobór słów, określeń. I wybuchamy, gdy okazuje się, że mamy tak samo. Wszystko przychodzi naturalnie. Co w teorii powinno być przerażające.
A chyba nie jest.
Jest zaskakująco.
Wpatruje się tępo w ściany, które przesiąkają bakteriami. Nie lubię tego stanu, w którym ciało odmawia posłuszeństwa i nie współgra z moim umysłem. Łykam ohydne tabletki i liczę, że z każdą godziną będę czuła się coraz lepiej (spoiler: tak się nie dzieje).
A tak poza tym, założyłam coś takiego:
https://sadmadamme.sarahah.com/
można mi pisać rzeczy. anonimowo. bez obaw.
sobota, 29 lipca 2017
Jest zaskakująco.
Etykiety:
aliceinwonderland,
bóg,
choroba,
codzienność,
erotyk,
festiwal,
liryka,
matrune,
matrunne,
miłość,
pamiętnik,
poezja,
sex,
surrealizm,
tokłamstwo
sobota, 22 lipca 2017
biały kot w czerwone paski
[tekst usunięty]
I milczę. I zmącona biel mnie przytłacza. Chodź dziś już w żółci i zieleni barwy się odziewa i daje nadzieję na uniknięcie prawdziwego piekła włóczenniczych podróży do składowiska wspomnień wszelakich.
Ośmioro rąk wyciągniętych, przez mydlaną stratosferę powstrzymywane, już nie oczekują naiwnych spojrzeń i bezdźwięcznych języka wygięć. Chwytają się kilku brudnych ścian odartych z planów daleko idących i przestrzeni najbardziej zaufanej.
I nie wiem czy jestem bardziej przerażona, czy zobojętniała. W tym całym chaosie czuje ogromny spokój, choć gdziekolwiek nie spojrzę tam widzę, że nie powinnam. Sama sobie krzyczę do ucha to samo, co Pan B. powiedział mi kilka lat temu. Chyba czeka mnie powtórka z rozrywki. I o dziwo, tym razem chyba wydaje mi się to trudniejsze. No chyba że przesycony umysł nie rejestrował już wtedy tego dysonansu. Chyba. Chyba. Chyba. A wydaje mi się to trudne ze względu na normy kulturowe, które chcąc nie chcąc ignorują pewne problemy i włączają je do szarości życia codziennego. Wydaje mi się to trudniejsze, bo nazywałam to "jedynym X jaki mi został".
I nie chce mi się już wierzyć w ludzi. I to pierwszy od dawien dawna moment, gdy nawet nie zdążę oszaleć, a już się wypalam, macham ręką i wcale nie jest mi przykro. To miłe. I przerażające.
I chyba zdrowe. W tej całej niezdrowości.
Wchodzę w dziwny tryb. Przeistoczyłam się z zewnątrz do wewnątrz i choć czuję jak z jamy brzusznej wyłaniają się ostre igły w każdym kierunku świata, to po czasie i tak boleśnie chowają się z powrotem. To wizja, którą miałam gdy byłam młodsza. Czułam, że mnie to nie dotyczy. Czułam, że ja zawsze jestem i będę rozciągnięta gdzieś między Wiedniem a Moskwą. Teraz też jestem rozciągnięta, ale gdzieś w środku, między mostkiem a miednicą mniejszą.
To zupełnie inny świat. I ta zmiana powoduje utratę kontroli, ta zmiana powoduje że mistyczne naczynie (o którym już tu kiedyś opowiadałam) tak łatwo się przepełnia. Lata wyuczonej samoświadomości stają się nieprzydatne, gdy zaczynasz nie rozpoznawać samej siebie.
Kłócę się z nim w głowie. I nie wiem czy tym razem podoła. Ale chyba narazie nic innego mi nie pozostało.
Milknę znów w swojej głowie, idę uśmiechać się żałośnie do sufitu i narzekać samej sobie, że jutro idę do pracy. Biały kot w czerwone paski ma ostatnio w zwyczaju tak spędzać noce.
I milczę. I zmącona biel mnie przytłacza. Chodź dziś już w żółci i zieleni barwy się odziewa i daje nadzieję na uniknięcie prawdziwego piekła włóczenniczych podróży do składowiska wspomnień wszelakich.
Ośmioro rąk wyciągniętych, przez mydlaną stratosferę powstrzymywane, już nie oczekują naiwnych spojrzeń i bezdźwięcznych języka wygięć. Chwytają się kilku brudnych ścian odartych z planów daleko idących i przestrzeni najbardziej zaufanej.
I nie wiem czy jestem bardziej przerażona, czy zobojętniała. W tym całym chaosie czuje ogromny spokój, choć gdziekolwiek nie spojrzę tam widzę, że nie powinnam. Sama sobie krzyczę do ucha to samo, co Pan B. powiedział mi kilka lat temu. Chyba czeka mnie powtórka z rozrywki. I o dziwo, tym razem chyba wydaje mi się to trudniejsze. No chyba że przesycony umysł nie rejestrował już wtedy tego dysonansu. Chyba. Chyba. Chyba. A wydaje mi się to trudne ze względu na normy kulturowe, które chcąc nie chcąc ignorują pewne problemy i włączają je do szarości życia codziennego. Wydaje mi się to trudniejsze, bo nazywałam to "jedynym X jaki mi został".
I nie chce mi się już wierzyć w ludzi. I to pierwszy od dawien dawna moment, gdy nawet nie zdążę oszaleć, a już się wypalam, macham ręką i wcale nie jest mi przykro. To miłe. I przerażające.
I chyba zdrowe. W tej całej niezdrowości.
Wchodzę w dziwny tryb. Przeistoczyłam się z zewnątrz do wewnątrz i choć czuję jak z jamy brzusznej wyłaniają się ostre igły w każdym kierunku świata, to po czasie i tak boleśnie chowają się z powrotem. To wizja, którą miałam gdy byłam młodsza. Czułam, że mnie to nie dotyczy. Czułam, że ja zawsze jestem i będę rozciągnięta gdzieś między Wiedniem a Moskwą. Teraz też jestem rozciągnięta, ale gdzieś w środku, między mostkiem a miednicą mniejszą.
To zupełnie inny świat. I ta zmiana powoduje utratę kontroli, ta zmiana powoduje że mistyczne naczynie (o którym już tu kiedyś opowiadałam) tak łatwo się przepełnia. Lata wyuczonej samoświadomości stają się nieprzydatne, gdy zaczynasz nie rozpoznawać samej siebie.
Kłócę się z nim w głowie. I nie wiem czy tym razem podoła. Ale chyba narazie nic innego mi nie pozostało.
Milknę znów w swojej głowie, idę uśmiechać się żałośnie do sufitu i narzekać samej sobie, że jutro idę do pracy. Biały kot w czerwone paski ma ostatnio w zwyczaju tak spędzać noce.
Etykiety:
bóg,
choroba,
codzienność,
erotyk,
erotyka,
festiwal,
kościół,
liryka,
matrune,
matrunne,
miłość,
nic i nikt,
pamiętnik,
poezja,
sadmadamme,
sex,
surrealizm,
tokłamstwo,
wyznania,
życie
Subskrybuj:
Posty (Atom)