Wczorajszym dniem koło zatoczyłam. Zwykle słowa nie trwają zbyt długo, jednak te sięgnęły szczytu ulotności.
Narasta niepewność i coraz więcej pytań atakuje moją głowę.
Boje się. Boję się mojego wzroku chłodnego, który narasta we mnie, gdy tylko pomyśle sobie o nadchodzących wydarzeniach.
Gonitwa międzyludzka.
Mogłabym przynieść tu przysłowie, ale to leciałoby jeszcze większym banałem niż teraz.
Wzdycham głęboko i patrzę w okno. Znów jestem sama, bezbronna i naga. A jednak odziewam umysł mój w ludzi. I to powoduje chaos.
Zbyt lekkie serce w swoim ciężarze braku moralności. I zbyt wrażliwe oczy do płaczu.
Urósł we mnie strach, ale wynika on z chorej nadziei. Mówię o 90% prawdopodobieństwie, jednak liczę na spełnienie tych 10%. A nie chce nikomu robić przykrości. A zrobię. Lecz pewnie znów będę to po prostu ja.
Najpiękniejszy czas złotym runem przyozdabiam, jego poroże nad łóżkiem mam zawieszone i sen mój nie jest spokojny.
A jednak martwie się trochę o te uczucia, w braku uczuć i szaleństwie barw.
Ile dałabym, by już znać wydarzenia przyszłe i nie musieć rozdrapywać czyraków na mózgu. Mówiłam już o pięknie niepewności, to fakt. Ale to piękno mnie zabija.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz