środa, 7 stycznia 2015

Kilkadziesiąt sekund później.

I głowy spokojnie znużyć nie mogę, a kiedy znużę, już myśli mi się roją liczebne.

Faktycznie. Jest lepiej. Myśli nie odbijają się od ścian i nie uderzają z impetem w umysł zmęczony bezdechem conocnym.

Nie chcę Cię słuchać, tworze sztucznie szlachetny. Sztucznie dostojny i obyty. Dość mam słów wyniosłych i poprawnych społecznie. Rzucam Ci w twarz spojrzeniem pełnym niekonwencjonalnych  zapędów i nucąc pod nosem "gówno" przyspieszam czas.

W kim jest problem?
Wytrzymać nie mogę, gotuje się, ale słuchać przestać nie potrafię. Z grzeczności, szacunku, bo przecież z reguły i z wnętrza dobra jestem.
A jednak epizody chronicznych wystrzałów myślowych pchają mnie w rozmowne ramiona innych ludzi.
Jest mi zbyt gorąco. Zbyt parno, duszno i ciasno. Pora roku zatraca mnie w sobie i jeszcze mniejszym znaczeniem dla tego świata jestem. Dym wypuszczam z najszczerszą obojętnością, choć one widzą jak mój wzrok błędnie błądzi tam, gdzie zawsze krytycznie oceniane to było.

Czuję, jak z każdym dniem wraca do mnie. Wraca z obrzydliwie szyderczym uśmiechem wyrażającym zjadliwość diabelską. Przycisk wielkości ziarnka grochu jest właśnie naciskany. Nie będzie wybuchu- wręcz przeciwnie! Pole rażenia obejmie jedynie układ nagrody i umiejętność racjonalizowania rzeczywistości.
Zabierz mnie, zamilcz mnie. Niech czynem się stanie moja obietnica.

I tak od niepamiętnych czasów.

Stęchłe powietrze uderza rytmicznie w umysł, który proporcjonalnie do mijających godzin rozjaśnia się coraz bardziej. Za 5 godzin zwlokę obło-kobiece ciało i po paru dniach w końcu wyjdę poza cztery ściany pokoju zawalonego milionem niepotrzebnych rzeczy. Futrzaste stworzenie ma sny kolorowsze i spokojniejsze ode mnie, Ci dwoje za ścianą już od paru miesięcy śpią nie bacząc na zarastajace ich oczy błony potworne. Chcę mieć to za sobą. Chcę mieć za sobą nie tylko te 5 godzin, ale i dzień jutrzejszy, czwartkowy,  piątkowy i najblizsze 6 miesięcy. Zmeczona tułaczką gdzieś między komedią a "spierdalaj".
Futrzaste stworzenie doprowadza mnie do obłędu. Każda myśl zatacza się w stronę destrukcji(Jej? Mnie? Tych dwóch za ścianą? ). W każdym razie niektóre ruchy moje powodują przerażenie nie tylko jej, ale i tej części mnie, która jeszcze walczy o pokój.
Nie chcę pomocy. To znaczy chcę, ale telefon milczy( a Pan B. zniknął z listy).  Powoli wszyscy z niej znikają. Właściwie to nie oni znikają, lecz ja ich wykreslam. Przecież nic nie mogę na to poradzić.

Zwieńczenia ciała zaczęły drżeć. Już dawno zapomniałam co znaczy stan ponad linią najmniejszego ryzyka. Zamykam się na racjonalizm i szybko kreślę niezrozumiałe słowa w nowym dzienniku. Nie przepadam za Klimtem, ale wygląda to bardzo estetycznie. Nikt tego nie odczyta.

Przeszyła mnie myśl. Kompletnie zapomniałam! Muszę próby się podjąć przed obojętnym dymu wypuszczaniem!
Nie obchodzi mnie to w najmniejszym stopniu, czyż nie? Ale czego nie robi się dla emocji.

Idę na próbę. Tej nocy już nie wrócę w to miejsce. Wrócę kręcąc się w miejscu i bezcelowo wypowiadając słowa(które także większego sensu nie mają) i odliczać będę do momentu, w którym stwierdzę, że jednak wcale nie chce tam być.